czwartek, 12 czerwca 2014

Cz.8- Biznes


Smutny Marynarz siedział ze spuszczoną głową..
- a daleko ten Terespol?
- 260 kilometrów. Pociągiem kilka godzin, ale rowerem to ze dwa dni drogi.
- a namiot zostawiasz?
-  zabieram. Wszystko- namiot, śpiwór, kuchenkę. Sznurówkę rozwieszoną miedzy drzewami tylko zostawiam. To tak, jakbym sobie wieczorem stawiała od nowa dom. Za każdym razem w innym miejscu..

Ruszam na moją wyprawę. Pogoda dopisała, jadę więc szybko i sprawnie. Już pierwszego dnia jestem prawie pod Terespolem. Śpię w krzakach, nawet nie rozbijam namiotu. Rano budzi mnie telefon
- Wrona, ja już w Terespolu, pociągiem przyjechałem. A Ty gdzie?
Marynarz????!!!
Nie chcę podróży z Marynarzem. Chcę sama. Zawsze jeżdżę sama. Ale może powinnam się przełamać i zacząć podróż z kimś? Może spróbuję? Jak nie wytrzymam jego gadulstwa (albo on mojego) to go zostawię...
- będę w Mielniku za trzy godziny. Bądź i Ty. Pod spożywczym.

Marynarz dociera w stanie iście "łachmaniarskim". Na bagażniku powiązane sznurkiem zawiniatko,  podarty plecak na plecach. Ubranie....no ten sam co zwykle  czerwony sweterek (na dworze plus trzydzieści!). Idziemy więc nad Bug i zarządzam kąpiel...
- dlaczego pojechałeś za mną?
- przygoda. Tak jak Ty chcę przygody. W domu nikt na mnie nie czeka, nawet pies...Kiedyś jak pływałem to zwiedzałem. Gdzie ja nie byłem- Azja, Afryka południowa. A w porcie w Pattaya spotkałem kiedyś tak piękną kobietę, że piękniejszej w życiu nie widziałem. Biust, talia, no i te czarne oczy. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
- Halo Marynarz! Miało być o tym co tu robisz. O przygodzie.
- a no tak. No i była przygoda.  Kobieta okazała się być facetem.
- to w filmie "Gra pozorów"  tak było...mój ulubiony.
- a możliwe..Ale ja nie oglądam telewizji. No chyba że tak jak ostatnio śpiewali w tym konkursie. Też był facet. Ale brzydki.
- dobra, co robimy? Chcesz jechać ze mną dalej?
- no chciałbym. Mam nawet pieniądze.
Wyciągnął stary portfel i zaczął pokazywać mi jakieś moniaki. Nieważne w sumie. Podczas podróży kasy się nie wydaje za wiele. Starczy tej mojej.
Podróż z Marynarzem to zupełnie inny wymiar podróżowania. Ten musi zatrzymywać się przy każdym słupie, każdym szyldzie. I dokładnie przeczytać. Robi sobie przy tym notatki, żeby nie zapomnieć. No i już wiemy, gdzie i kiedy będzie festyn, jaki jest numer do korepetytorki od matematyki w Kuczkach i po ile skupują żywiec.  Wiem również ile autobusów dziennie jeżdzi w Wyczółkach. Co więcej - znam ceny niektórych przejazdów, bo zdarzyło się nam być na przystanku podczas gdy nadjeżdżał autobus. Kierowca nim odjechał   został dokładnie odpytany.
Nie tylko czytamy, ale i liczymy. Domy we wsi, dziury w asfalcie, gniazda bocianie...
Jednym słowem: taka sobie podróż donikąd to poważna robota! Inna niż te moje nudne pedałowania całymi dniami. Powiedziałabym nawet, że tej jazdy to tyle, co kot napłakał...
Ludzi spotykamy, ale Ci nas nie lubią. No cóż, nie wyglądamy najlepiej. To już nie podróż samotnej kobietki, a włóczenie się dwojga bezdomnych.
Ach, muszę opowiedzieć o biznesowych ciągotkach marynarza. Zbiera różne odpady i opowiada, że na złom zaniesie. Na szczęście nie wszytsko co leży. Ale i tak jego rower obrasta w różne większe i mniejsze reklamówki, przy czym niektóre dość śmierdzące.
Biznes...to od sprawił, że przestaliśmy jechać. A w zasadzie nie on, a poranna rosa....To było trzeciego dnia podróży..Spałam jeszcze spokojnie, gdy ten wariat biegał już nerwowo koło namiotu. Nie śmiał mnie obudzić tradycyjnymi metodami (szósta tano) więc postanowił troszkę pohałasować..
-czego?!  - wyburczałam nie otwierając oczu
- biznes, biznes. Będziemy bogaci!
 - bogaci? Po co? Mamy jeszcze kasę, mamy jedzenie? 
- ale będziemy tak naprawdę bogaci! Chodź szybko zobacz!
Jezu, wariat! Ma wolność, niezależność (renta co miesiąc na konto), minimalne wymagania i zero kredytów. Raj. A on chce się w to gówno zwane biznesem mieszać...
Powoli otworzyłam namiot i wypełzłam na zewnątrz nie wychodząc ze śpiwora. Przywitało mnie piękne słońce i rosa. No i oczywiście Marynarz...
- popatrz na swój rower!
Popatrzyłam. Rower jak rower. Taki fioletowy, trochę obdrapany. No najnowszy już nie jest. Ale co tak pobudziło mojego przyjaciela? Kijkiem wskazał mi  "podnietę"...
Mały winniczek. Siedział na kierownicy. Obok drugi..a w mokrej od rosy trawie trzeci i czwarty...
- pamiętasz to ogłoszenie na tablicy w Dubiczach? Ślimaki to biznes!

Kiedyś, jako nastolatka zbierałam latem zarobkowo jagody. Bardzo miło to wspominam. Możemy więc spróbować z tymi winniczkami. Wyobrażam sobie, że przeczesywanie lasu w poszukiwaniu ślimaków może być nawet zabawne. Zresztą - niewiele mam tu do gadania - Marynarz już biega z reklamówką. Tyle, ze tę kartkę o skupie mijaliśmy wczoraj rano, więc mamy trochę drogi...
Powrót zajmuje nam cały dzień. Wieczorem docieramy do skupu. W małym magazynie pustki. Pan zadowolony z nowych zbieraczy instruuje nas, jakiej wielkości ślimaki są skupowane - te większe niż 3 cm.
Ślimaki winniczki znajdują się w Polsce pod ochroną. Można je zbierać wyłącznie od 20 kwietnia do 30 maja, tylko w niektórych rejonach i tylko ze specjalnymi  zezwoleniami ( - widzisz, co za przeznaczenie. w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - Marynarz ma aż pąsy na twarzy z podniecenia) Nasz pan ma zezwolenie na skup  łącznie 10 ton tej wiosny  No ale milionerami nie zostaniemy- 2 zł za kilogram ((Marynarz przelicza tony i złotówki i wychodzi mu coś zupełnie innego) Chciałam zrezygnować natychmiast, mam chyba nieco spaczone  pojęcie o pieniadzu i dla dwóch złotych nie będę biegała po lesie. Ale Marynarz biega po hali szczęsliwy. Na moje wymówki mówi, że jesli za takie pieniadze biegać nie będę, to mogę biegać za darmo a uzbierane ślimaki mu oddać. To wyjątkowo głupie tłumaczenie. Więc się zgadzam.

Pieprzone winniczki. Facet ze skupu wskazał nam na mapie miejsca, gdzie powinny być. Ale jest upał, te siedzą gdzieś schowane.  W godzinę znajduję 10 sztuk. Nie będę szukała dalej. Bo to głupie. Marynarz szuka, ja tymczasem podchodzę do sprawy naukowo i postanawiam przy pomocy internetu zgłębić tajniki ich życia. A potem zaskoczyć je wszystkie zgromadzone gdzieś przy posiłku czy kopulacji. Na telefonie wyczytuję jednak same ogólne informacje: że są obojnakami i że lubią liście. Liście są wszędzie, a co do płci- pewnie im miło, że każdy może z każdym. Mi mniej, bo po całym dniu pracy ( no może mojej mniejszej pracy) dostajemy 16 złotych. Ale dostajemy też cenną wskazówkę: łapać o świcie.
Rozbijamy się więc wieczorem na wielkiej polanie w lesie i o świcie....Ja nie mam chęci, ale Marynarz wciąga się w pościg całkowicie...

Trzy dni Ślimakowej Nudy. Ja leżę, opalam się, czytam, kąpię w znalezionej kilometr od namiotu rzeczce, mój przyjaciel zbiera. Przychodzi tylko na posiłki, które mu gotuję..szybko dopada mnie nuda i jakiś taki bezsens. Nazbierane przez Marynarza ślimaki kłębią się w wiadrach, usiłują się wydostać. A ja z nudów im tę ucieczkę zaczynam ułatwiać podnosząc pokrywkę, przystawiając patyczki. Potem patrzę, na  Marynarza, który krzyczy i nerwowo wyłapuje uciekinierów. Muszę go jakoś od tego zajęcia odciągnąć. Kończymy. Chcę do domu. Zatęskniłam. Może na chwilę, może na dłużej, ale chcę, pragnę do domu....
-Marynarz, ja chcę do domu..
- wreszcie! Myślałem, że już nigdy tego od Ciebie nie usłyszę. Zadzwoń do Piotra, ucieszy się że wracamy. Nie był pewny, czy się Tobą odpowiednio zaopiekuję na wyprawie.....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz