czwartek, 12 czerwca 2014

Cz.8- Biznes


Smutny Marynarz siedział ze spuszczoną głową..
- a daleko ten Terespol?
- 260 kilometrów. Pociągiem kilka godzin, ale rowerem to ze dwa dni drogi.
- a namiot zostawiasz?
-  zabieram. Wszystko- namiot, śpiwór, kuchenkę. Sznurówkę rozwieszoną miedzy drzewami tylko zostawiam. To tak, jakbym sobie wieczorem stawiała od nowa dom. Za każdym razem w innym miejscu..

Ruszam na moją wyprawę. Pogoda dopisała, jadę więc szybko i sprawnie. Już pierwszego dnia jestem prawie pod Terespolem. Śpię w krzakach, nawet nie rozbijam namiotu. Rano budzi mnie telefon
- Wrona, ja już w Terespolu, pociągiem przyjechałem. A Ty gdzie?
Marynarz????!!!
Nie chcę podróży z Marynarzem. Chcę sama. Zawsze jeżdżę sama. Ale może powinnam się przełamać i zacząć podróż z kimś? Może spróbuję? Jak nie wytrzymam jego gadulstwa (albo on mojego) to go zostawię...
- będę w Mielniku za trzy godziny. Bądź i Ty. Pod spożywczym.

Marynarz dociera w stanie iście "łachmaniarskim". Na bagażniku powiązane sznurkiem zawiniatko,  podarty plecak na plecach. Ubranie....no ten sam co zwykle  czerwony sweterek (na dworze plus trzydzieści!). Idziemy więc nad Bug i zarządzam kąpiel...
- dlaczego pojechałeś za mną?
- przygoda. Tak jak Ty chcę przygody. W domu nikt na mnie nie czeka, nawet pies...Kiedyś jak pływałem to zwiedzałem. Gdzie ja nie byłem- Azja, Afryka południowa. A w porcie w Pattaya spotkałem kiedyś tak piękną kobietę, że piękniejszej w życiu nie widziałem. Biust, talia, no i te czarne oczy. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
- Halo Marynarz! Miało być o tym co tu robisz. O przygodzie.
- a no tak. No i była przygoda.  Kobieta okazała się być facetem.
- to w filmie "Gra pozorów"  tak było...mój ulubiony.
- a możliwe..Ale ja nie oglądam telewizji. No chyba że tak jak ostatnio śpiewali w tym konkursie. Też był facet. Ale brzydki.
- dobra, co robimy? Chcesz jechać ze mną dalej?
- no chciałbym. Mam nawet pieniądze.
Wyciągnął stary portfel i zaczął pokazywać mi jakieś moniaki. Nieważne w sumie. Podczas podróży kasy się nie wydaje za wiele. Starczy tej mojej.
Podróż z Marynarzem to zupełnie inny wymiar podróżowania. Ten musi zatrzymywać się przy każdym słupie, każdym szyldzie. I dokładnie przeczytać. Robi sobie przy tym notatki, żeby nie zapomnieć. No i już wiemy, gdzie i kiedy będzie festyn, jaki jest numer do korepetytorki od matematyki w Kuczkach i po ile skupują żywiec.  Wiem również ile autobusów dziennie jeżdzi w Wyczółkach. Co więcej - znam ceny niektórych przejazdów, bo zdarzyło się nam być na przystanku podczas gdy nadjeżdżał autobus. Kierowca nim odjechał   został dokładnie odpytany.
Nie tylko czytamy, ale i liczymy. Domy we wsi, dziury w asfalcie, gniazda bocianie...
Jednym słowem: taka sobie podróż donikąd to poważna robota! Inna niż te moje nudne pedałowania całymi dniami. Powiedziałabym nawet, że tej jazdy to tyle, co kot napłakał...
Ludzi spotykamy, ale Ci nas nie lubią. No cóż, nie wyglądamy najlepiej. To już nie podróż samotnej kobietki, a włóczenie się dwojga bezdomnych.
Ach, muszę opowiedzieć o biznesowych ciągotkach marynarza. Zbiera różne odpady i opowiada, że na złom zaniesie. Na szczęście nie wszytsko co leży. Ale i tak jego rower obrasta w różne większe i mniejsze reklamówki, przy czym niektóre dość śmierdzące.
Biznes...to od sprawił, że przestaliśmy jechać. A w zasadzie nie on, a poranna rosa....To było trzeciego dnia podróży..Spałam jeszcze spokojnie, gdy ten wariat biegał już nerwowo koło namiotu. Nie śmiał mnie obudzić tradycyjnymi metodami (szósta tano) więc postanowił troszkę pohałasować..
-czego?!  - wyburczałam nie otwierając oczu
- biznes, biznes. Będziemy bogaci!
 - bogaci? Po co? Mamy jeszcze kasę, mamy jedzenie? 
- ale będziemy tak naprawdę bogaci! Chodź szybko zobacz!
Jezu, wariat! Ma wolność, niezależność (renta co miesiąc na konto), minimalne wymagania i zero kredytów. Raj. A on chce się w to gówno zwane biznesem mieszać...
Powoli otworzyłam namiot i wypełzłam na zewnątrz nie wychodząc ze śpiwora. Przywitało mnie piękne słońce i rosa. No i oczywiście Marynarz...
- popatrz na swój rower!
Popatrzyłam. Rower jak rower. Taki fioletowy, trochę obdrapany. No najnowszy już nie jest. Ale co tak pobudziło mojego przyjaciela? Kijkiem wskazał mi  "podnietę"...
Mały winniczek. Siedział na kierownicy. Obok drugi..a w mokrej od rosy trawie trzeci i czwarty...
- pamiętasz to ogłoszenie na tablicy w Dubiczach? Ślimaki to biznes!

Kiedyś, jako nastolatka zbierałam latem zarobkowo jagody. Bardzo miło to wspominam. Możemy więc spróbować z tymi winniczkami. Wyobrażam sobie, że przeczesywanie lasu w poszukiwaniu ślimaków może być nawet zabawne. Zresztą - niewiele mam tu do gadania - Marynarz już biega z reklamówką. Tyle, ze tę kartkę o skupie mijaliśmy wczoraj rano, więc mamy trochę drogi...
Powrót zajmuje nam cały dzień. Wieczorem docieramy do skupu. W małym magazynie pustki. Pan zadowolony z nowych zbieraczy instruuje nas, jakiej wielkości ślimaki są skupowane - te większe niż 3 cm.
Ślimaki winniczki znajdują się w Polsce pod ochroną. Można je zbierać wyłącznie od 20 kwietnia do 30 maja, tylko w niektórych rejonach i tylko ze specjalnymi  zezwoleniami ( - widzisz, co za przeznaczenie. w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie - Marynarz ma aż pąsy na twarzy z podniecenia) Nasz pan ma zezwolenie na skup  łącznie 10 ton tej wiosny  No ale milionerami nie zostaniemy- 2 zł za kilogram ((Marynarz przelicza tony i złotówki i wychodzi mu coś zupełnie innego) Chciałam zrezygnować natychmiast, mam chyba nieco spaczone  pojęcie o pieniadzu i dla dwóch złotych nie będę biegała po lesie. Ale Marynarz biega po hali szczęsliwy. Na moje wymówki mówi, że jesli za takie pieniadze biegać nie będę, to mogę biegać za darmo a uzbierane ślimaki mu oddać. To wyjątkowo głupie tłumaczenie. Więc się zgadzam.

Pieprzone winniczki. Facet ze skupu wskazał nam na mapie miejsca, gdzie powinny być. Ale jest upał, te siedzą gdzieś schowane.  W godzinę znajduję 10 sztuk. Nie będę szukała dalej. Bo to głupie. Marynarz szuka, ja tymczasem podchodzę do sprawy naukowo i postanawiam przy pomocy internetu zgłębić tajniki ich życia. A potem zaskoczyć je wszystkie zgromadzone gdzieś przy posiłku czy kopulacji. Na telefonie wyczytuję jednak same ogólne informacje: że są obojnakami i że lubią liście. Liście są wszędzie, a co do płci- pewnie im miło, że każdy może z każdym. Mi mniej, bo po całym dniu pracy ( no może mojej mniejszej pracy) dostajemy 16 złotych. Ale dostajemy też cenną wskazówkę: łapać o świcie.
Rozbijamy się więc wieczorem na wielkiej polanie w lesie i o świcie....Ja nie mam chęci, ale Marynarz wciąga się w pościg całkowicie...

Trzy dni Ślimakowej Nudy. Ja leżę, opalam się, czytam, kąpię w znalezionej kilometr od namiotu rzeczce, mój przyjaciel zbiera. Przychodzi tylko na posiłki, które mu gotuję..szybko dopada mnie nuda i jakiś taki bezsens. Nazbierane przez Marynarza ślimaki kłębią się w wiadrach, usiłują się wydostać. A ja z nudów im tę ucieczkę zaczynam ułatwiać podnosząc pokrywkę, przystawiając patyczki. Potem patrzę, na  Marynarza, który krzyczy i nerwowo wyłapuje uciekinierów. Muszę go jakoś od tego zajęcia odciągnąć. Kończymy. Chcę do domu. Zatęskniłam. Może na chwilę, może na dłużej, ale chcę, pragnę do domu....
-Marynarz, ja chcę do domu..
- wreszcie! Myślałem, że już nigdy tego od Ciebie nie usłyszę. Zadzwoń do Piotra, ucieszy się że wracamy. Nie był pewny, czy się Tobą odpowiednio zaopiekuję na wyprawie.....


wtorek, 20 maja 2014

Cz. 7: Spadam

Siódmy dzień. Dlaczego nie jestem jeszcze w domu? Z buntu na rzeczywistość.

17 lat temu  poznałam miłość mojego życia - cudownego faceta z jakże bliskim mojemu spojrzeniem na świat. Zakochaliśmy się w sobie, założyliśmy rodzinę i szczęśliwie żyliśmy w naszym domku z piernika...
 Aż któregoś dnia poczułam, że szczęście ucieka nam między palcami. Że mimo tego, że się kochamy i spędzamy ze sobą większość czasu (my nawet razem pracujemy) zaczynamy żyć koło siebie, a nie ze sobą. A łączą nas głównie kłopoty. W tym wielkim wulkanie, jakim jest nasza rodzina, gdzie  spływająca, rozżarzona  lawa jest codziennością, poczułam zmęczenie i osamotnienie. I całą sobą zapragnęłam wyjść, uciec, doświadczyć czegoś innego, własnego. Żeby zatęsknić, żeby znów odnaleźć istotę naszego bytu. Jest nią z pewnością  miłość, ale ukryta pod warstwą  brudnych talerzy i z lepiącą się od dżemu podłogą schodzi na dalszy plan...
Chcę spojrzeć na nasze życie z boku i ocenić, co robimy źle. Gdzie jest błąd... a może nie ma błędu, tylko tak wygląda "normalność" ?  Nie zgadzam się!

Siedzę sobie na pieńku przed namiotem. Ciepło, bardzo ciepło. Wiosna  powoli nabiera odcieni lata. Jaskrawa zieleń liści ciemnieje, mnogość kwiatów  zachwyca..
Zaczyna mi jednak dokuczać stagnacja. Takie leżenie bez celu nie jest  w mojej naturze...
O! Już leżeć nie będę - Marynarz i jego patyczki nadchodzą...
- cześć, mąż dzwonił?
- no dzwonił.
- w domu wszystko w  porządku? Dzieci zdrowe?
- w zasadzie tak..
- ja to nie rozumiem Ciebie. Masz  dom a siedzisz w tym  lesie. Kiedyś dziewczyna zaproponowała mi wspólne mieszkanie. Wiesz, tak na próbę. Piękna była.  Miała długie blond włosy do pasa, zielone oczy. No cudo. Wszyscy się za nią oglądali. Pracowała w sklepie rybnym...wiesz, tym który potem przerobili na chemiczny.....No i ryby dobrej już w mieście nie kupisz. A jak kupisz, to taką mrożoną, nie do jedzenia.  A ja się na rybach znam i uwielbiam. Wiesz jak pływałem na Morzu Północnym to łowiliśmy halibuty. To wielka ryba, ze dwa metry może nawet mieć. A jaka smaczniutka. Białe, sprężyste mięsko....
- Marynarz, a co z tym mieszkaniem wspólnym z  kobietą?
- a nic. Ryb to ona nie znosiła...

Muszę coś zrobić ze sobą. Nie mogę tak siedzieć i czekać aż  słonko zaświeci,deszcz popada, a wraz z mimi moje życie nabierze  barw tęczy.
W domu Piotr panuje nad "codziennością" , w lesie Pudel już w zasadzie zdrowy.
Pakuję więc namiot i ruszam w drogę. Podróże podobno  kształcą... Przed siebie więc!

piątek, 16 maja 2014

Cz. 6: Manna na mleku


Poranne pedałowanie zaczęłam dziś od podglądania.- zgięta wpół staruszka w różowym, mocno przybrudzonym  płaszczyku i jaskrawozielonej chustce w kwiaty zbierała jakieś trawki do reklamówki. Częsty to widok w mieście, gdzie ludzie zbierają listki dla swoich króliczków, ale na wsi rzadki - tu przecież zwierzę można po prostu przed dom wypuścić.. W dodatku babcia sprawiała wrażenie, że w każdy ruch wkłada maksymalny wysiłek, a jej trzęsące się ręce mówiły, że cała zaraz się rozsypie.  Moja wścibska natura nie mogła przejechać wobec takiego widoku obojętnie...
Nieufna kobiecina. Pewnie nauczona przez wnuki, że z obcymi się nie rozmawia. Odpowiedziała na powitanie, ale rozmawiać nie chciała. Dopiero gdy pomogłam jej zbierać  te cholerne pokrzywy (moje biedne dłonie!) to się odezwała.
- jak Pani tak bardzo chce to mogę pokazać dla kogo te parzenice.
Zabrałam trzy wielkie siaty  zielska i wolniutko poczłapałyśmy  do doskonale ukrytego wśród kwitnących bzów domku. Jeżdżę tu co najmniej raz w miesiącu, ale domku  w tym miejscu nie zauważyłam.
Malutki, drewniany, kryty papą. Babcia weszła do środka, ale mi kazała czekać- szkoda, sądząc po misternie upiętych firaneczkach i świętych obrazkach wystawionych w każdym oknie, w środku musi być naprawdę anielsko.
Po chwili z garnkiem wypełnionym wodą idziemy do małej, również drewnianej obórki koło domu. W zasadzie bez wchodzenia wiem już, kto ukrywa w środku - smród capa rozpoznam zawsze i wszędzie!
Dwie białe kózki i nieco od nich większy szary cap wyraźnie ożywiły się na widok kobiety. Ta wygłaskała je wszystkie i wyprzytulała. Dopiero teraz zauważyłam, że specjalnie przebrała się do tej czynności w szarą kufajkę. Ja się nie przytulam. Patrzę z daleka w te wpatrzone we mnie prostokątne źrenice....czego to natura nie wymyśli, żeby mnie zadziwić!
- a dlaczego nie wypuszcza ich pani na łąkę?
 - jak cap się goni, to i smród taki, że sąsiedzi narzekają. Dlatego przynoszę im tu to co lubią najbardziej i siedzą. Niech się ukochają w spokoju. Tydzień i znów je wypuszczę. A capa  dalej oddam, bo pożyczony, i dalej będzie miał robotę. Tu  zaśmiała się serdecznie.
U ludzi to jakoś prościej. Bez pokrzyw i zamykania się zwykle obywa. I bez smrodu. Ale też nikt nam na siłę męża nie wciska.

Tymczasem w "domu" telefon się urywa (nie zabrałam komórki ze sobą). To Karola. Pudel ozdrowiał i postanowił opuścić już  archiwum. W pierwszej chwili reaguję histerycznie, jakby był małym dzieckiem. Ale skoro udało mu się ze swoim nie za dużym rozumkiem dożyć do wieku średniego, to i pewnie dalej pożyje..niech rusza do siebie jeśli taka jego wola...Poza tym- jeśli ma siłę chodzić, znaczy że antybiotyk zadziałał i zdrowieje - 3 dni być może wystarczyły mu, by dojść do siebie.

Pudel zjawił się u mnie dwie godziny  po tej rozmowie - musiał iść tu całkiem sprawnym krokiem.
- bo ja nie chciałem tam być. Tam wszyscy mówili do mnie...
I kto to mówi? Facet głodny dialogu, który zaczepia na okrągło ludzi w lesie?
- nie rozumiem?
- bo jak chciałem stać, to oni kazali leżeć. Jak chciałem pić, to jeść dawali. To ja już wolę nie pić i nie jeść!
 Teraz rozumiem. Niezależność! Ja na własną prośbę co noc podkładam sobie  ręce pod tyłek żeby nie ciągnęło od ziemi. Bo tak wybrałam.

Próbuję przekonać  Puda, że ma swój dom i tam powinien ruszyć. On jednak nie chce- nie dojdzie, nie ma siły. Ja też nie mam siły - mam go sobie do  śpiwora zabrać na noc, czy pozwolić choremu biedaczkowi spać na zimnie na zewnątrz? Przez cały czas zastanawiam się czy mój kolega naprawdę nie rozumie, czy trochę udaje?
Skoro "nie poradzę" i Pudel musi zostać, to ja postanowiłam zająć się sobą. Poczytałam, poszłam na mały spacer po lesie. Może zrezygnuje z mojego towarzystwa jak zobaczy, że się nim nie interesuję?
Pudel tymczasem rozpalił ognisko i spędził popołudnie na dokładaniu doń patyczków. Wymienialiśmy między sobą  jedynie pojedyncze słowa typu "wiatr", "zimno" . 
Wieczorem  wtulił się w koc od Karoli:
- moja mama robiła mi zawsze rano kaszę manną na mleku. Ugotujesz?
Lekcja asertywności nr. 2...
 - nie, nie ugotuję. Gotuję moim dzieciom w  domu. Ale teraz mam "wakacje od rzeczywistości"  i nie gotuję.

 Tego wieczora  wyobrażałam sobie, ze nie ugotuję. Jednak wstałam rano, wyszłam z namiotu,  popatrzyłam na (okutanego we wszystko co możliwe)  zmarzniętego  Pudla i czym prędzej pojechałam do Żyro  po mleko.










środa, 14 maja 2014

cz.5 Halo, Centrala?

Wracam do Żyrardowa. Do dzieci i po lekarstwa dla Pudla.
Dom...witają mnie cudnie. Przytulają się, całują i żądają opowieści. Choroba Estery to nic poważnego. Piotr spanikował - lekkie zapalenie gardła.
Mój absolutnie tolerancyjny mąż  mówi mi, że jeśli czuję w dalszym ciągu "leśną potrzebę" to nie ma sprawy - jemu z kolei służy życie sam na sam z dziećmi. Mają niepowtarzalną okazje zbliżyć się do siebie. Boże, po 15 latach małżeństwa on ciągle mnie zaskakuje. I w dalszym ciągu pozytywnie!
Chłopaki klepią mnie po plecach jak kolegę i mówią, że jestem dzielną matką. 
- Wy też synowie jesteście niesamowici. I chyba w całym tym szaleństwie jesteśmy niezwykłą rodziną...

Nie musząc więc dokonywać trudnych wyborów, wybieram....wolność! No dobra, to w ramach tejże wolności czas zająć się  moimi   "leśnymi" obowiązkami. Nie przychodzi mi do głowy żadne miejsce, gdzie mogłabym umiejscowić Pudla - "bezludne" i ciepłe. Hm...
Dzwonię do Karoliny- ona jako jedna z nielicznych zna temat. I do tego zna w Żyrardowie mnóstwo ludzi. Ale czy miejsca?
- Nie ma wyjścia. Prosta sprawa. Dziś mam dyżur w "Centrali" do 20. Jestem sama. Dawaj tego swojego Pudla do naszego archiwum w piwnicy. Kiedyś było tu przedszkole, mamy po nim pozostałość  - taki "pokój Fritzla" dla niegrzecznych dzieci. Bez okien i wentylacji, ale da się wytrzymać. Nawet kibelek tam jest.
Genialna kobieta! "Centrala" - no cóż, nie do końca mogę powiedzieć, co to za miejsce.. W każdym razie z pewnością ciepłe. I z pewnością wśród "archiwów" będzie choraczkowi ciepło!
Jedziemy z Piotrem po Pudla samochodem. Wbrew moim obawom namówienie mojego kolegi na przeprowadzkę w ciepłe, puste miejsce nie jest trudnością. Mam tylko obawy, czy nie narozrabia. Przecież prawie go nie znam..
Do podziemia "Centrali" można dostać się bocznym wejściem przez poziom "0". Karola już czeka na zewnątrz z kluczami i łóżkiem polowym pożyczonym od mamy. Myślałam, że się "mojego"  Pudla wystraszy. Ona jednak patrząc na niego skomentowała:
- a myjesz się stary czasami? Nie? To zanim wejdziesz do czystej pościeli będziesz  musiał!

Tę noc spędzam w domu. Kąpię się, wymieniam ubrania i z rozkoszą wtulam się w nocy w Piotra.
Rano budzę dzieci, odprowadzam rano Esterę do szkoły i jeszcze na chwilę wpadam do domu - uwielbiam te chwile, gdy dzieci już są w szkole a my możemy się w spokoju napić kawki..
Przed dziewiątą, dzwoni Karola. Pudel ma się dobrze, kolejna partia antybiotyku podana, opatrunek zmieniony. Gorączka jeszcze jest, ale mniejsza. Na śniadanie zjadł 8 kanapek. Znaczy chyba żył będzie...Mogę więc spokojnie udać się do moich sarenek w lesie..
Piękna pogoda. Prawie lato. Wyciągam z namiotu karimatę i jadę rowerem na absolutnie dziką łąkę pełną żółtych jaskrów. Wypatrzyłam ją sobie wczoraj podczas rowerowania. Kładę się  i czytam, czytam, czytam. To cudowne, że mogę czytać i nic ani nikt nie przeszkadza - nie ma tu  złodziei czasu - komputera i "fejsa". Nie ma pilnych domowych spraw, które powodują, że zawsze trzeba przerwać czytanie już po kilku stronach..
Gorąco, więc rozbieram się. Tak, do naga (już  sobie wyobrażam te tłumy wałęsające się po żyrardowskim lesie w poszukiwaniu mojej golizny. Ale to dopiero po opublikowaniu posta, do tego czasu zdążę się ubrać). Próbowaliście kiedyś rozebrać się do naga w środku lasu? Nie? A dlaczego? W prawdziwym lesie (a w takim jestem) nie ma ludzi, nie ma też zboczeńców. Są tylko zwierzęta, ale one nie są zainteresowane golizną. Najpierw dopada mnie  lekki wstyd, ale po chwili czuję się naprawdę wolna! Niewielki wiaterek, którego nie czułam w ubraniu teraz lekko chłodzi,  trawa obok karimaty łaskocze.... Oczywiście chwilę później biegam już  po łące..
Hipiska, dziecko kwiat? Pewnie trochę tak...
Pierwszy raz rozebrałam się żeby pozbyć się obsesyjnego snu..Od zawsze mi się śnił. Ja naga w balii przed domem w Zalesiu. Mam 6 lat i mama mnie kąpie, a cała wieś patrzy. I mimo, że wiem, że mnie nie widzą, to się strasznie wstydzę...
To była skuteczna kuracja. Sen odszedł.


Po południu, gdy wracam do namiotu czeka mnie niespodzianka - moi synowie przywieźli mi obiad!
Jak to możliwe? Harcerz da radę! W domu wypytywali mnie o szczegóły mojej drogi do namiotu, potem szukali śladów. I oto są! Roześmiani i zadowoleni, że mogą być ze mną. Ja też się cieszę, że ich  widzę!
Fajne, cudowne te moje chłopaki...Bazio mądry, skupiony, dojrzały. Z talentem zajmuje się dziećmi (jest przybocznym w drużynie zuchowej). Klemi z ogromną wrażliwością i piękną wyobraźnią,. I jak rodzice  fruwający w obłokach....
Widziałam też dziś przez moment marynarza. Ale przestraszył się chyba moich synów, bo zawrócił i odjechał nie podjeżdżając nawet bliżej...

Wieczorem sprawdzam, co tam w "Centrali"  - wszystko ok. Mama Karoliny przyniosła obiadek, ktoś inny czyste ubranie. Pudel zadowolony z "obsługi". Mogę spać spokojnie...













niedziela, 11 maja 2014

cz.4 : Odpowiedzialność


Wstaję dużo za wcześnie - budzi mnie mały szary ptaszek (sikorka uboga?) który postanowił swoje pioseneczki (cóż za pokręcona linia melodyczna!) śpiewać akurat koło mojego namiotu.
Zimno, ale pogoda doskonała  - po deszczowej nocy piękne bezchmurne niebo..
Szybko ubieram się, zjadam śniadanie i na rower- to nałóg bez którego trudno mi się żyje... Jeszcze tylko karteczka dla Marynarza (na wypadek gdyby zaplanował odwiedziny) i ruszam.
Dziś podróż na pola uprawne- lubię oglądać jak wszystko rośnie. A  wiosną tempo wzrostu roślin jest niesamowite...
Na (jeszcze tydzień temu pustych) polach wykiełkowały  ziemniaki.  Zboża ozime mają już nawet po 30-40 cm, ale zboża jare wciąż wyglądają jak trawka. I pojawiły się cudowne żółcie kwitnącego rzepaku. Czy rzepak jest jadalny? Może można z niego zrobić jakąś sałakę? Próbuję jak smakują kwiaty- obrzydliwie!
Włóczę się po polach i błotach przez kilka godzin. Wracam do namiotu koło południa. Zakradam się cicho, bo ciekawa jestem czy Marynarz przyszedł...
Jest. Siedzi pod namiotem.  chyba chwycił "haczyk" - to moja mała zemsta za pokrzywy...
Z daleka słyszę jego monolog:
- proszę Cię wstań.....mogę wejść?
Tak przyznam się teraz do mojej zemsty: na kartce zrobiłam napis "Nie spałam dobrze w nocy. Nie budzić. Nie wchodzić. Czekać aż wstanę"
Dobrze mu tak. Mam nadzieję, że długo tu siedzi.
Wychodzę zza krzaka. Marynarz patrzy wyraźnie skonfundowany  na namiot i kartkę, a potem na mnie
- nie ma Cię tam! Okłamałaś mnie!
- to był dowcip. Taki jak te pokrzywy.
Zamilkł. Dopiero po minucie uśmiech pojawił się na jego twarzy. A potem głośny śmiech.
Rozglądam się. Marynarz przyszedł sam.
- a gdzie Pudel?
- Pudel u siebie. Ma chyba gorączkę, bo zimno mu....

O rany, pewnie trzeba i lekarza!
Szybko ruszam z Marynarzem do "kwatery" Pudla. To prawie 15 km stąd. Domek nie wygląda tragicznie - ot pustostan na wsi. Pudel ma tu w miarę czysto. Jakieś resztki mebli- stara szafa ( z rzeczami poprzednich właścicieli), stolik, ze świeczką, lusterko (z rudą babą w środku) Nawet święty obrazek jest. Jest nawet jeden piec, ale nie ma już na dachu komina.  I szyb w niektórych oknach też nie ma. Zimno i wilgotno.
Pudel leży w barłogu na starym wiejskim łóżku. Wygląda tak samo jak zwykle (czyli tak, jakby własnie wstał z  łóżka). Ale gdy dotykam jego głowy to zdaję sobie sprawę, że faktycznie ma gorączkę.
Lekarz potrzebny. Nie mam co szukać za darmo - dzwonię od razu po płatną domową wizytę.
Za godzinę będzie. Rozglądam się dalej po "mieszkaniu"  - gorzej to sobie wyobrażałam...a tu nie cieknie na głowę, jest nawet wiadro z wodą i miska.
Pani Doktor jest zaskoczona miejscem, ale po wyjaśnieniach fachowo podchodzi do sprawy. Sprytnie i w zasadzie bezproblemowo namawia Pudla na badanie. Ogląda ranę ( ta podobno nie jest zła  na szczęście), obstukuje i opukuje.
Myślałam, że to ogólna infekcja od rany, tymczasem mamy zapalenie płuc. I  antybiotyk.
Na koniec Pani Doktor szepcze:
- chory nie bardzo powinien tu przebywać. Potrzebuje  miejsca przynajmniej bez nocnych przymrozków. Dacie radę? Prześlę może Pani listę schronisk dla bezdomnych?
Tak, to chyba jedyne wyjście. Do domu nie zabiorę, bo sama z niego uciekłam. I póki co nie szykuję się na powrót...
Po wyjściu lekarza rozmawiam cicho z Marynarzem..
- ty chyba nie wiesz dlaczego Pudel tu mieszka...Miesiąc temu uciekł ze schroniska. On ucieka  z przytułków...nie umie żyć z ludźmi...żadnymi ludźmi. Do mnie też nie przyjdzie...
Wkurzyłam się.
- no to niech sobie marznie!
Mam dosyć kłopotów! Zerwałam sie z domu bo moja głowa już nie wytrzymywała. Kłopoty w pracy, kłopoty w domu. Ciągły młyn, i ta ciągła wielka odpowiedzialność za innych. I chciałam odpocząć. W rezultacie siedzę w jakiejś norze z nowymi niesfornymi podopiecznymi...
No dobra, ale nie mogę zostawić Pudla w takim stanie bo mnie sumienie zje...
- Pudel, pakuj się. Idziesz nocować do Marynarza.
- nigdzie nie pójdę -  wycedził przez zęby chory. A ja wiedziałam, ze jeśli będę tę myśl kontynuowała to wybuchnie...
Ta sytuacja mnie chyba przerosła....
Dokładnie w tej sekundzie dzwoni Piotr - Estera jest chora. Wezwał lekarza.
W jednej chwili wiem co robić  - moje miejsce jest w domu. Ale wiem, że muszę też zadbać o Pudla....






piątek, 9 maja 2014

cz.3 Noc

Muzyka się skończyła- baterie padły.  Szkoda...ale dzięki temu zasypiając mogę słyszeć las - szum drzew i pojedyncze głosy ptaków (czy to słowiki, czy też mutanty, które zawiódł  naturalny instynkt?). I poczuć noc. Jak się czuje noc? Większość ludzi słyszy i widzi ją strachem. Ja nie - to raczej cisza, cudowna czerń i  esencja zapachów. Ale najwięcej smaków nocy doświadczam chyba poza zmysłami. Mogłabym je określić jedynie słowem "wyciszenie".
Kładę się w moim suchym już śpiworku (wysuszony na sznurku zrobionym ze "znaleźnej" sznurówki  Marynarza) i błyskawicznie odpływam....
Mam dość abstrakcyjny sen - niebieskie, bardzo "materialne" powietrze gryzie moje ciało.....
Budzi mnie pieczenie łydek... Co jest? Swędzi mnie chyba każdy kawałek ciała! Mrówki? Pchły? Jakieś obleśne COŚ! Wylatuję z namiotu jak z pożaru..skaczę, wytrząsam, w biegu zdejmuję koszulkę i majtki.
W końcu siadam na moim pieńku i zaczynam szukać śladów  na ciele - pełno bąbli, ale sprawcy nie widać.To pewnie zaraza od moich nowych przyjaciół - są tak brudni i śmierdzący,  że z pewnością niejeden świerzb ich się trzyma!  Zaczynam zastanawiać się, czy wchodzili do mojego namiotu, czego dotykali. Przypominam sobie picie herbaty z jednego kubka. Zaczynam pluć, wyciągam z kieszeni namiotu chusteczki jednorazowe i nerwowo się wycieram. Swędzi dalej, znów biegam.. Debile, brudasy zawszawione! Po cholerę ich wpuściłam do namiotu!?  Po co mi oni w ogóle!!!
Dopiero gdy się uspokajam (jakieś 10 minut) wyciagąm latarkę, śpiwór i szukam krwiopijcy....wielkie zielone listki pokrzywy z pewnością nie trafiły do mojego śpiwora same....dowcipnisie!
Emocje opadają...
Kładę się na lodowatej ziemi i płaczę - choroba na którą przed chwilą na moment cierpiałam jest zaraźliwa i nazywa się nietolerancja. Udaję przed sobą, że na nią nie cierpię. Jednak w krytycznych momentach wyłazi ze mnie...
Człowiek może byc wartościowym niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, pachnący, czy śmierdzący. To co ma nam do zaoferowania  jest poza tym....o ile chcemy coś "dostać". A ja przecież chcę- bardzo chcę poznać reguły rządzące  jakże innym i brawnym światem Marynarza i Pudla...
Wstyd mi  samej przed sobą.
I nagle dostrzegam cudowną chwilę: siedzę naga  na pieńku w środku nocy w ciemnym lesie i uczę się tolerancji - czyż to nie piękne?
Dobra, 23.50, idę ponownie spać.

Telefon zrywa mnie pięć minut po zaśnięciu:
- halo, śpisz w tym swoim cholernym lesie?
Karolina. Kobieta z energią nie do ogarnięcia. Poznałyśmy się  próbując pracować razem, ale dwa ognie w jednej firmie nie sprawdziły się... Po tym zdarzeniu długi czas nie miałyśmy dobrego kontaktu. Dziś się bardzo lubimy. I chyba inspirujemy wzajemnie do działania.
Karilina jest niesamowita - masę swojej energii podarowuje ludziom. Człowiek-orkiestra. Gdy ją widzę , zawsze  ma jakiś nowy plan do zrealizowania.  Nie zniechęca jej w tym biurokracja i krzywe spojrzenia..
- no śpię, ale o co chodzi?
- a jakoś tak. Na fejsie nikogo, a pogadałabym...da sie tam do Ciebie jakoś dojechać?
- prawie. Dawaj!
Pół godziny później siedzę  z Karolą przy piwku. Księżyc świeci, ogień daje ciepełko, a Karola nawija...Jest trochę  hipochondryczką, więc dziś wątek chorobowy dominuje...Ciągle czekam  jednak na "to najważniejsze".
- wiesz mam dziś imieniny i pomyślałam, żę jak przyjdę do Ciebie i popierdolę, to Ty  o mnie  napiszesz. Może być nawet źle, nieważne - i tak ludziska plotkują. Ale  jak już zejdę z tego świata na te moje choroby to będzie po mnie przynajmniej jakaś pamiątka.
Prawie posikałam się ze śmiechu.......
Jeśli to jest istotą naszego pobytu na ziemi to proszę bardzo :)


środa, 7 maja 2014

cz.2 : Pudel

Marynarz uśmiechnął się niepewnie na mój widok. Obok niego stał wysoki człowiek z kręconą czupryną. W sumie to mogliby tworzyć parkę - stary niski i prawie łysy Marynarz i  ten - młody, duży i kudłaty...

- to mój przyjaciel Pudel...
- cześć Pudel. Nie wiedziałam, że tak masz na imię...

Pudla też znam. Zbiera w lesie śmieci. Żeby sanepid lasu nie zamknął...Taki prosty, dobry, łagodny, człowiek. Oczywiście totalnie odjechany . Podczas moich codziennych rowerowych przejażdżek spotkałam go w lesie kilkakrotnie. Pudel łapczywie szuka kontaktu z ludźmi, ci jednak go zbywają i olewają - ot wariat...Gdy więc tylko znajduję czas dla niego i się zatrzymuję, wynagradza mi to piosenkami. Czasami infantylnymi, czasami sprośnymi. Ale chyba nie widzi między nimi różnicy, bo zwykle tak samo szczerzy do mnie czarne zęby podczas śpiewania..

- przyszliśmy z Pudlem trochę Cię tu urządzić. Wiesz, jakaś toaleta i te sprawy... W końcu kobietą jesteś...

Tak, no jestem. Mam kochanego męża, troje dzieci (które samodzielnie "wypchnęłam" na świat), dwa koty ( tych nie urodziłam, ale też matkuję), psa, trzy rybki i pająka. A nie, pająk nie wytrzymał napięcia i zdechł....

- wiecie co, las duży, strumyk niedaleko, dam sobie radę. Herbaty?

Obydwaj ochoczo pokiwali głowami i natychmiast usiedli. Chyba jednak nie łazienkę robić tu przyszli...
Pijąc gorący napój (cholera, znów mam o jeden kubek za mało) wypytuję "nowego" o życie...
Mieszka w pustostanie, czasami pracuje. Głównie przy pracach porządkowych w ogródkach. Płacą mu za to 30 zł za cały dzień. To majątek - 15 bochenków chleba...
Wyciągam pieczywo, masło ser. Moim gościom ślina cieknie...

- wiesz, wolno zaczął Marynarz, bo ty jesteś światowa, a my głupki. A Pudel ma problem...

O rany, cudze  problemy przychodzą do mnie nawet tu....
Pudel podrapał się jak małpa po głowie (no w takiej głowie to z pewnością musi żyć dzikie stado wszy), po czym odwrócił się i spontanicznie zdjął spodnie.
To co zobaczyłam przypominało prześcieradło nieuważnej gospodyni - tuż powyżej pośladków czerwienił się odciśnięty  ślad żelazka. Niczym nie zabezpieczona, paskudna, jątrząca się  rana.

- Boże, kto Ci to zrobił?

- boli. Do lekarza nie przyjmą, bo nie ubezpieczony. A w aptece wstyd pokazać....i kasy nie mamy. Pomożesz?

To proste. Pomogę..
Pudel podciągnął spodnie i wyluzowany usiadł...  Gadaliśmy do wieczora. Życie tych dwóch facetów jest skrajnie różne od mojego. Ale w całym trudzie, jaki muszą wkładać w zwyczajną egzystencję potrafią czerpać pełną radość z drobnych rzeczy, nawet ze znalezionej na drodze sznurówki (była demonstracja). To chyba  częściowo gdzieś zagubiłam...
Gdy zaczęło się ściemniać a  mój (świeżo kupiony) zapas jedzenia na dwa dni skończył się definitywnie chłopaki odeszli.   Umówiliśmy  się na jutro pod apteką.

----------

Leje..potwornie leje. W nocy namiot przesiąkł. Mam mokre ubrania, jest mi zimno. I do tego śmierdzę. Najchętniej wróciłabym teraz na moment do domu, wykąpałabym się w wanie z gorącą wodą, zmieniła ubrania....Ale jak wrócę, to już mnie nie puszczą - dzieci wtulą się we mnie i ich miłość pożre moje jestestwo..Wolę więc marznąć...
Piotr dzwonił i pytał, czy nic mi nie trzeba. Udaję, że nic- nie chcę, żeby się o mnie martwił. Pewnie i tak się martwi, ale może mniej...
Ten cieknący namiot, ta wilgoć wszędzie -  to właśnie to, co robię dla siebie i co lubię? Żarcie się wczoraj skończyło, ale nawet do sklepu nie chce się jechać. Może Marynarz przyjdzie i przyniesie chleb tak jak obiecał? Ale z nim i jego pamięcią to loteria...

Po trzech godzinach przestało lać. Marynarza nie ma. Biorę moje brudne i mokre  rzeczy ( i mnie samą ) i po drodze do Żyro  jadę na kąpiel i pranie nad Pisię - małą, urokliwą rzeczkę....Kąpiel nie należy do przyjemnych- woda jest jeszcze przeraźliwie zimna, do tego brudna po deszczu. Ale już "po" zawinięta w ręcznik czuję się oczyszczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie...niczym po chrzcie!
Podoba mi się, że nie mam lusterka - irytuje mnie zawsze. Czuję się młoda, dynamiczna i piękna. A w lustrze często widuję podstarzałą kobietę z potarganą rudą czupryną. To zaskakuje! Teraz... z mojej perspektywy widzę całkiem fajne, zgrabne ciało, które skostniałe po kąpieli marzy o odrobinie ciepła. Chwilunia, napiszę co mam napisać i wskakuję w moje wilgotne ubranie...
Pudel i Marynarz czekają już  pod apteką. Kupuję maści na poparzenie, opatrunki i oddaję Pudlowi.

- a nie posmarujesz?

Jedziemy więc znów "do mnie"...Wcześniej zakupy w Lidlu. Ludzie oglądają się za naszą trójką, kobiety mocniej ściskają torebki, ochroniarz nie spuszcza nas na moment z oka.Co jest? - przecież się myłam i czesałam!  Ja tak, ale moi przyjaciele niekoniecznie..Do tego Pudel zaczyna śpiewać o cipkach. i nie chce się zamknąć..ale sobie towarzystwo znalazłam...hm, samo się znalazło..

Opatrywanie ran Pudla nie należy do najmilszych czynności. Brudny, śmierdzący i obcy. Ale przy okazji mogę wydobyć informację,  co to za pamiątka - kobieta to zrobiła...wiedźma jedna! A może po prostu wariatka jak i sam Pudel.....

Moi koledzy rozgościli się u mnie na dobre. Sami zrobili sobie herbatkę, teraz siedzą  i przeglądają moje gazety (5 archiwalnych numerów "Charakterów" - doskonała lektura dla wariata ..)
A ja przyjechałam tu, żeby być sama. Nie potrzebuję kolejnych podopiecznych...muszę być asertywna!

- no dobrze, to teraz chcę pobyć sama. Możecie już odejść? Zobaczymy się pewnie jutro...

Nigdy w życiu nie odważyłabym się na taki tekst rzucony "wprost". Zawsze tylko sugeruję, robię jakieś dziwne wybiegi. A dziś, teraz, wiem, że JA jestem najważniejsza. I  szkoda czasu na bezsensowne gierki.

- ok, nie ma sprawy. Do jutra..

Marynarz zerwał się na nogi, pomachał mi uroczo, zabrał swoje narzędzia i obydwaj poszli...
Noc jednak nie była samotna i spokojna.....

cz.1: Marynarz


W pewnym sensie postradałam zmysły. W pewnym sensie. Bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu czuję harmonię. Harmonię w byciu z drzewami, bagnem, trawą, światem. I samą sobą. Doświadczam tego codziennie podczas krótkich nocnych rowerowych eskapad....

Żyrardów jest chyba zbyt mały na pozytywne przyjęcie takiego dziwactwa. Jak więc wieść pójdzie w miasto będą kłopoty. Piotr będzie szalał i codziennie namawiał mnie do powrotu, a znajomi będą patrzyli z dziwnym współczuciem. Ale już nie mogę i nie chcę znosić ciężaru tego świata. Muszę ruszyć w las...

Zdecydowałam się nagle, wieczorem. Wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to wybuchnę...Powiedziałam Piotrowi i dzieciom że na trzy-cztery dni. Tyle zwykle są w stanie wytrzymać beze mnie..Piotr próbował protestować (to miał być rodzinny weekend) ale cóż, w końcu musiał przystać na ten postrzelony pomysł. Z łzami w oczach mnie żegnał.
- Ale wróć, proszę!
Kiedyś wrócę.
Wzięłam naprawdę niewiele rzeczy (spontaniczne pakowanie w 10 minut) i mały namiocik. Czuję, że to być może na dłużej... Podróż, czy ucieczka? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym.

Cały dzień dziś lało i padało. Ale chyba specjalnie na moje powitanie rozchmurzyło się całkowicie... Księżyc cudownie rozświetla moją polankę. Dokładnie 14 kilometrów w linii prostej od domu. Wybrałam ją już kilka dni temu – tu o świcie zwykle pasą się sarny....

Zimno, chyba przymrozek? Tak - kałuża na drodze obok pokryła się cienką skorupką. Papieros. Nie palę nałogowo, a okazjonalnie – to ogromna przyjemność. Nauczyłam się palić jeżdżąc w nocy na rowerze - uwielbiam patrzeć jak dym kłębi się w świetle mojej latarki...
Namiot już stoi, wyciągam z sakwy mój nowy ciepły śpiwór - wreszcie będę miała okazję wypróbować go w ekstremalnych warunkach. Jeszcze herbata, dziś ta z termosu, ale od jutra już taka z ogniska...Kilka spojrzeń na jaskrawy księżyc i cudowne cienie rzucane przez drzewa. Spać...

W nocy zrywa się potężny wiatr i deszcz. Cały namiot pręży się i wygina. Ale póki w nim jestem, nie odfrunie niczym latawiec...

Świt. Nie pada, ale wielkie krople wody ciągle spływają z namiotu przy każdym moim ruchu. Słyszę jakieś ruchy. Trzaski łamanych gałęzi dochodzą do mnie coraz wyraźniej. Pewnie sarny. Ciekawe, czy zauważyły mój szary namiocik. Czy do mnie przywykną....Nie, to nie sarny, słyszę męski głos biadolący coś pod nosem.
- Halo, jest tam kto?
- Jestem, jestem, o co chodzi?

Nie mam w sobie lęku. Nie boję się chyba niczego, strach odszedł ode mnie poprzedniego lata. Wiem, że ludzka agresja jest najczęściej przejawem niepewności i lęku, więc nie ma się czego bać...Otwieram namiot. Zimne powietrze natychmiast wbija się do środka. A wraz z nim głowa mojego gościa. Niezbyt czysta i niezbyt pachnąca głowa...

- niezły kącik. Zwijasz się dziś stąd, czy na dłużej?

Nie wiem co odpowiedzieć.. przecież nie na chwilę, ale jak powiem prawdę, to być może sprowadzi mi tu jutro całą rzeszę bezdomnych..
- jeszcze nie wiem...
- rozumiem. Też czasami mam rozterki...
Znam tego człowieka z widzenia. Poznałam go kilka miesięcy temu w lesie...taki „leśny świr”.
Wychodzę z namiotu. Wszędzie mokro, zimno, paskudnie. Buty natychmiast przemiękają, końcówki nogawek taplają się w mokrej trawie - tu jest..obrzydliwie! Jednak chwilę później mój gość pomaga mi rozpalić ogień, doprowadzić wodę w garnku do wrzenia i zaparzyć herbatę. Robi się przyjemnie...
Mam tylko jeden kubek, muszę więc pić  herbatę na spółkę z tym facetem. Trochę się brzydzę widząc jego brudne ubranie i ręce, ale inaczej nie wypada- gość w dom, Bóg w dom...

Mój gość (mów do mnie Marynarz, tak lubię) zbiera w lesie trzydziestocentymetrowe patyczki i układa je w sakwie rowerowej. To jego główne życiowe zajęcie. Dlaczego akurat takiej długości? To oczywiste - takie dobrze wchodzą do sakwy i do pieca...
Marynarz siedzi na mokrej belce i opowiada o sobie, przygodach na morzu i lądzie. Żadnej z opowieści jednak nie kończy – z każdym łykiem herbaty i przerwą w mówieniu rodzi się nowy wątek.
- wiem, wiem, mówię dużo i nie kończę. Wszyscy mi to mówią. Dostałem kiedyś w głowę podczas sztormu, to dlatego. Ale jakbyś została tu na dłużej to pewnie i dokończę. Ale nie mów nikomu, że zbieram te patyki, żeby mnie nie zamknęli.
- dobra, nie powiem. Ale Ty nie mów, że tu jestem!
Czy można zaufać świrowi? A czy „normalnym” ludziom można zaufać?

Marynarz odchodzi. Kanapki już mogę zjeść sama. Jest 8.15. Telefon mówi mi, że się kończy prąd. Nie pomyślałam o tym...trzeba będzie podskoczyć do „cywilizacji” i naładować...

Pakuję wszystkie rzeczy do sakw i zostawiam pod sporym świerkiem – to nie sezon grzybowy, nie powinni ich tu znaleźć. Wsiadam na rower i jadę. Po drodze mijam Marynarza przy „pracy” ( linijka, ołówek, mała piłka do metalu) Pyta po co jadę i gdzie. Zdawkowo odpowiadam, ale prawdę. Tu w lesie, w prawdziwym świecie, musi rządzić prawda.
Może mi telefon naładować u siebie w domu i przynieść. Prąd w domu jeszcze ma... Wręczam więc aparat mojemu „świrowi”. Ten wkłada go do torby między swoje pomierzone patyczki.
- będę przed zmrokiem...
Będzie, albo nie będzie...zobaczymy...

-----------
Znów poranek. Nie ma dziś mrozu? Dziwne – w nocy założyłam na siebie absolutnie wszystko co miałam (łącznie z trzema parami majtek) a i tak zmarzłam.
Kawki z ekspresu by się teraz napiło...Tymczasem trzeba wyjść z namiotu, rozpalić małe ognisko i gotować wodę. Na herbatę. Wpisuję kawę na listę zakupów – w „tamtym” świecie nigdy nie robiłam żadnych list, widać w tym będę porządniejsza.
Wychodzę z namiotu. Mgła. W oddali moje wytęsknione sarny. 7.10. Dzieci pewnie wstają i budzą nieprzytomnego ojca...
Marynarz nie dotarł wczoraj z komórką, a Piotr pewnie się denerwuje moim milczeniem.
Zapalam ognisko, wstawiam wodę.
Jedzie Marynarz... I przeprasza z daleka.
- nie mogłem wczoraj dotrzeć bo mnie śledzili! Dzwonił Twój mąż. Rozmawiałem z nim i mówiłem mu, że wszystko dobrze, żeby się nie denerwował. Że sobie herbatę gotujesz, że rozmawiamy i że jak już "im" ucieknę, to będę u Ciebie...a słyszałaś o tym jak kiedyś miałem taką dziewczynę pod Mszczonowem....
Biedny Piotr....dzwonię do niego szybko i tłumaczę sytuację.
- nie tłumacz, tylko wróć szybko, bo osiwieję.
Jeszcze nie teraz Piotrze...

Dzień upływa mi na bezproduktywnym leżeniu, słuchaniu muzyki (póki nie padło mi jeszcze MP3) i medytacji. W zasadzie trudno nazwać to medytacją – gdy siadam po turecku w lesie natychmiast czuję pewien rodzaj jedności z tym miejscem. I oddaję się tym stanom na długie chwile...Nic mnie nie rozprasza, nie wrzeszczy, nie chce jeść, ani nie zgubiło skarpetek. Zmęczona jestem codziennością – pracą, domem, dziećmi - wreszcie prawdziwie odpoczywam..

Wieczorem jadę sobie na dłuższą przejażdżkę rowerową. Śmieszne, że z perspektywy mojego chwilowego domu małe wioseczki nie są już „zadupiem” a cywilizacją -  tu .ludzie maja w domach wodę i prąd. I ciepełko...

Wracając z daleka widzę kręcące się postaci pod moim namiotem. Jedna to z pewnością Marynarz, drugiej jeszcze nie znam...