piątek, 16 maja 2014

Cz. 6: Manna na mleku


Poranne pedałowanie zaczęłam dziś od podglądania.- zgięta wpół staruszka w różowym, mocno przybrudzonym  płaszczyku i jaskrawozielonej chustce w kwiaty zbierała jakieś trawki do reklamówki. Częsty to widok w mieście, gdzie ludzie zbierają listki dla swoich króliczków, ale na wsi rzadki - tu przecież zwierzę można po prostu przed dom wypuścić.. W dodatku babcia sprawiała wrażenie, że w każdy ruch wkłada maksymalny wysiłek, a jej trzęsące się ręce mówiły, że cała zaraz się rozsypie.  Moja wścibska natura nie mogła przejechać wobec takiego widoku obojętnie...
Nieufna kobiecina. Pewnie nauczona przez wnuki, że z obcymi się nie rozmawia. Odpowiedziała na powitanie, ale rozmawiać nie chciała. Dopiero gdy pomogłam jej zbierać  te cholerne pokrzywy (moje biedne dłonie!) to się odezwała.
- jak Pani tak bardzo chce to mogę pokazać dla kogo te parzenice.
Zabrałam trzy wielkie siaty  zielska i wolniutko poczłapałyśmy  do doskonale ukrytego wśród kwitnących bzów domku. Jeżdżę tu co najmniej raz w miesiącu, ale domku  w tym miejscu nie zauważyłam.
Malutki, drewniany, kryty papą. Babcia weszła do środka, ale mi kazała czekać- szkoda, sądząc po misternie upiętych firaneczkach i świętych obrazkach wystawionych w każdym oknie, w środku musi być naprawdę anielsko.
Po chwili z garnkiem wypełnionym wodą idziemy do małej, również drewnianej obórki koło domu. W zasadzie bez wchodzenia wiem już, kto ukrywa w środku - smród capa rozpoznam zawsze i wszędzie!
Dwie białe kózki i nieco od nich większy szary cap wyraźnie ożywiły się na widok kobiety. Ta wygłaskała je wszystkie i wyprzytulała. Dopiero teraz zauważyłam, że specjalnie przebrała się do tej czynności w szarą kufajkę. Ja się nie przytulam. Patrzę z daleka w te wpatrzone we mnie prostokątne źrenice....czego to natura nie wymyśli, żeby mnie zadziwić!
- a dlaczego nie wypuszcza ich pani na łąkę?
 - jak cap się goni, to i smród taki, że sąsiedzi narzekają. Dlatego przynoszę im tu to co lubią najbardziej i siedzą. Niech się ukochają w spokoju. Tydzień i znów je wypuszczę. A capa  dalej oddam, bo pożyczony, i dalej będzie miał robotę. Tu  zaśmiała się serdecznie.
U ludzi to jakoś prościej. Bez pokrzyw i zamykania się zwykle obywa. I bez smrodu. Ale też nikt nam na siłę męża nie wciska.

Tymczasem w "domu" telefon się urywa (nie zabrałam komórki ze sobą). To Karola. Pudel ozdrowiał i postanowił opuścić już  archiwum. W pierwszej chwili reaguję histerycznie, jakby był małym dzieckiem. Ale skoro udało mu się ze swoim nie za dużym rozumkiem dożyć do wieku średniego, to i pewnie dalej pożyje..niech rusza do siebie jeśli taka jego wola...Poza tym- jeśli ma siłę chodzić, znaczy że antybiotyk zadziałał i zdrowieje - 3 dni być może wystarczyły mu, by dojść do siebie.

Pudel zjawił się u mnie dwie godziny  po tej rozmowie - musiał iść tu całkiem sprawnym krokiem.
- bo ja nie chciałem tam być. Tam wszyscy mówili do mnie...
I kto to mówi? Facet głodny dialogu, który zaczepia na okrągło ludzi w lesie?
- nie rozumiem?
- bo jak chciałem stać, to oni kazali leżeć. Jak chciałem pić, to jeść dawali. To ja już wolę nie pić i nie jeść!
 Teraz rozumiem. Niezależność! Ja na własną prośbę co noc podkładam sobie  ręce pod tyłek żeby nie ciągnęło od ziemi. Bo tak wybrałam.

Próbuję przekonać  Puda, że ma swój dom i tam powinien ruszyć. On jednak nie chce- nie dojdzie, nie ma siły. Ja też nie mam siły - mam go sobie do  śpiwora zabrać na noc, czy pozwolić choremu biedaczkowi spać na zimnie na zewnątrz? Przez cały czas zastanawiam się czy mój kolega naprawdę nie rozumie, czy trochę udaje?
Skoro "nie poradzę" i Pudel musi zostać, to ja postanowiłam zająć się sobą. Poczytałam, poszłam na mały spacer po lesie. Może zrezygnuje z mojego towarzystwa jak zobaczy, że się nim nie interesuję?
Pudel tymczasem rozpalił ognisko i spędził popołudnie na dokładaniu doń patyczków. Wymienialiśmy między sobą  jedynie pojedyncze słowa typu "wiatr", "zimno" . 
Wieczorem  wtulił się w koc od Karoli:
- moja mama robiła mi zawsze rano kaszę manną na mleku. Ugotujesz?
Lekcja asertywności nr. 2...
 - nie, nie ugotuję. Gotuję moim dzieciom w  domu. Ale teraz mam "wakacje od rzeczywistości"  i nie gotuję.

 Tego wieczora  wyobrażałam sobie, ze nie ugotuję. Jednak wstałam rano, wyszłam z namiotu,  popatrzyłam na (okutanego we wszystko co możliwe)  zmarzniętego  Pudla i czym prędzej pojechałam do Żyro  po mleko.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz