piątek, 9 maja 2014

cz.3 Noc

Muzyka się skończyła- baterie padły.  Szkoda...ale dzięki temu zasypiając mogę słyszeć las - szum drzew i pojedyncze głosy ptaków (czy to słowiki, czy też mutanty, które zawiódł  naturalny instynkt?). I poczuć noc. Jak się czuje noc? Większość ludzi słyszy i widzi ją strachem. Ja nie - to raczej cisza, cudowna czerń i  esencja zapachów. Ale najwięcej smaków nocy doświadczam chyba poza zmysłami. Mogłabym je określić jedynie słowem "wyciszenie".
Kładę się w moim suchym już śpiworku (wysuszony na sznurku zrobionym ze "znaleźnej" sznurówki  Marynarza) i błyskawicznie odpływam....
Mam dość abstrakcyjny sen - niebieskie, bardzo "materialne" powietrze gryzie moje ciało.....
Budzi mnie pieczenie łydek... Co jest? Swędzi mnie chyba każdy kawałek ciała! Mrówki? Pchły? Jakieś obleśne COŚ! Wylatuję z namiotu jak z pożaru..skaczę, wytrząsam, w biegu zdejmuję koszulkę i majtki.
W końcu siadam na moim pieńku i zaczynam szukać śladów  na ciele - pełno bąbli, ale sprawcy nie widać.To pewnie zaraza od moich nowych przyjaciół - są tak brudni i śmierdzący,  że z pewnością niejeden świerzb ich się trzyma!  Zaczynam zastanawiać się, czy wchodzili do mojego namiotu, czego dotykali. Przypominam sobie picie herbaty z jednego kubka. Zaczynam pluć, wyciągam z kieszeni namiotu chusteczki jednorazowe i nerwowo się wycieram. Swędzi dalej, znów biegam.. Debile, brudasy zawszawione! Po cholerę ich wpuściłam do namiotu!?  Po co mi oni w ogóle!!!
Dopiero gdy się uspokajam (jakieś 10 minut) wyciagąm latarkę, śpiwór i szukam krwiopijcy....wielkie zielone listki pokrzywy z pewnością nie trafiły do mojego śpiwora same....dowcipnisie!
Emocje opadają...
Kładę się na lodowatej ziemi i płaczę - choroba na którą przed chwilą na moment cierpiałam jest zaraźliwa i nazywa się nietolerancja. Udaję przed sobą, że na nią nie cierpię. Jednak w krytycznych momentach wyłazi ze mnie...
Człowiek może byc wartościowym niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, pachnący, czy śmierdzący. To co ma nam do zaoferowania  jest poza tym....o ile chcemy coś "dostać". A ja przecież chcę- bardzo chcę poznać reguły rządzące  jakże innym i brawnym światem Marynarza i Pudla...
Wstyd mi  samej przed sobą.
I nagle dostrzegam cudowną chwilę: siedzę naga  na pieńku w środku nocy w ciemnym lesie i uczę się tolerancji - czyż to nie piękne?
Dobra, 23.50, idę ponownie spać.

Telefon zrywa mnie pięć minut po zaśnięciu:
- halo, śpisz w tym swoim cholernym lesie?
Karolina. Kobieta z energią nie do ogarnięcia. Poznałyśmy się  próbując pracować razem, ale dwa ognie w jednej firmie nie sprawdziły się... Po tym zdarzeniu długi czas nie miałyśmy dobrego kontaktu. Dziś się bardzo lubimy. I chyba inspirujemy wzajemnie do działania.
Karilina jest niesamowita - masę swojej energii podarowuje ludziom. Człowiek-orkiestra. Gdy ją widzę , zawsze  ma jakiś nowy plan do zrealizowania.  Nie zniechęca jej w tym biurokracja i krzywe spojrzenia..
- no śpię, ale o co chodzi?
- a jakoś tak. Na fejsie nikogo, a pogadałabym...da sie tam do Ciebie jakoś dojechać?
- prawie. Dawaj!
Pół godziny później siedzę  z Karolą przy piwku. Księżyc świeci, ogień daje ciepełko, a Karola nawija...Jest trochę  hipochondryczką, więc dziś wątek chorobowy dominuje...Ciągle czekam  jednak na "to najważniejsze".
- wiesz mam dziś imieniny i pomyślałam, żę jak przyjdę do Ciebie i popierdolę, to Ty  o mnie  napiszesz. Może być nawet źle, nieważne - i tak ludziska plotkują. Ale  jak już zejdę z tego świata na te moje choroby to będzie po mnie przynajmniej jakaś pamiątka.
Prawie posikałam się ze śmiechu.......
Jeśli to jest istotą naszego pobytu na ziemi to proszę bardzo :)


1 komentarz:

  1. Rozumiem,że koleżanka szczęśliwa,że do historii przeszła:):):):)

    OdpowiedzUsuń