Siódmy dzień. Dlaczego nie jestem jeszcze w domu? Z buntu na rzeczywistość.
17
lat temu poznałam miłość mojego życia - cudownego faceta z jakże
bliskim mojemu spojrzeniem na świat. Zakochaliśmy się w sobie,
założyliśmy rodzinę i szczęśliwie żyliśmy w naszym domku z piernika...
Aż
któregoś dnia poczułam, że szczęście ucieka nam między palcami. Że mimo
tego, że się kochamy i spędzamy ze sobą większość czasu (my nawet razem pracujemy) zaczynamy żyć koło siebie, a nie ze sobą. A
łączą nas głównie kłopoty. W tym wielkim wulkanie, jakim jest nasza
rodzina, gdzie spływająca, rozżarzona lawa jest
codziennością, poczułam zmęczenie i osamotnienie. I całą sobą zapragnęłam
wyjść, uciec, doświadczyć czegoś innego, własnego. Żeby zatęsknić, żeby znów
odnaleźć istotę naszego bytu. Jest nią z pewnością miłość, ale ukryta
pod warstwą brudnych talerzy i z lepiącą się od dżemu podłogą schodzi na
dalszy plan...
Chcę spojrzeć na nasze życie z boku i ocenić, co
robimy źle. Gdzie jest błąd... a może nie ma błędu, tylko tak wygląda "normalność" ? Nie zgadzam się!
Siedzę sobie na
pieńku przed namiotem. Ciepło, bardzo ciepło. Wiosna powoli nabiera
odcieni lata. Jaskrawa zieleń liści ciemnieje, mnogość kwiatów
zachwyca..
Zaczyna mi jednak dokuczać stagnacja. Takie leżenie bez celu nie jest w mojej naturze...
O! Już leżeć nie będę - Marynarz i jego patyczki nadchodzą...
- cześć, mąż dzwonił?
- no dzwonił.
- w domu wszystko w porządku? Dzieci zdrowe?
- w zasadzie tak..
-
ja to nie rozumiem Ciebie. Masz dom a siedzisz w tym
lesie. Kiedyś dziewczyna zaproponowała mi wspólne mieszkanie. Wiesz, tak
na próbę. Piękna była. Miała długie blond włosy do pasa, zielone
oczy. No cudo. Wszyscy się za nią oglądali. Pracowała w sklepie
rybnym...wiesz, tym który potem przerobili na chemiczny.....No i ryby
dobrej już w mieście nie kupisz. A jak kupisz, to taką mrożoną, nie do
jedzenia. A
ja się na rybach znam i uwielbiam. Wiesz jak pływałem na Morzu Północnym
to łowiliśmy halibuty. To wielka ryba, ze dwa metry może nawet mieć. A
jaka smaczniutka. Białe, sprężyste mięsko....
- Marynarz, a co z tym mieszkaniem wspólnym z kobietą?
- a nic. Ryb to ona nie znosiła...
Muszę coś zrobić ze sobą. Nie mogę tak siedzieć i czekać aż słonko zaświeci,deszcz popada, a wraz z mimi moje życie nabierze barw tęczy.
W domu Piotr panuje nad "codziennością" , w lesie Pudel już w zasadzie zdrowy.
Pakuję więc namiot i ruszam w drogę. Podróże podobno kształcą... Przed siebie więc!
wtorek, 20 maja 2014
piątek, 16 maja 2014
Cz. 6: Manna na mleku
Nieufna kobiecina. Pewnie nauczona przez wnuki, że z obcymi się nie rozmawia. Odpowiedziała na powitanie, ale rozmawiać nie chciała. Dopiero gdy pomogłam jej zbierać te cholerne pokrzywy (moje biedne dłonie!) to się odezwała.
- jak Pani tak bardzo chce to mogę pokazać dla kogo te parzenice.
Zabrałam trzy wielkie siaty zielska i wolniutko poczłapałyśmy do doskonale ukrytego wśród kwitnących bzów domku. Jeżdżę tu co najmniej raz w miesiącu, ale domku w tym miejscu nie zauważyłam.
Malutki, drewniany, kryty papą. Babcia weszła do środka, ale mi kazała czekać- szkoda, sądząc po misternie upiętych firaneczkach i świętych obrazkach wystawionych w każdym oknie, w środku musi być naprawdę anielsko.
Malutki, drewniany, kryty papą. Babcia weszła do środka, ale mi kazała czekać- szkoda, sądząc po misternie upiętych firaneczkach i świętych obrazkach wystawionych w każdym oknie, w środku musi być naprawdę anielsko.
Po chwili z garnkiem wypełnionym wodą idziemy do małej, również drewnianej obórki koło domu. W zasadzie bez wchodzenia wiem już, kto ukrywa w środku - smród capa rozpoznam zawsze i wszędzie!
Dwie białe kózki i nieco od nich większy szary cap wyraźnie ożywiły się na widok kobiety. Ta wygłaskała je wszystkie i wyprzytulała. Dopiero teraz zauważyłam, że specjalnie przebrała się do tej czynności w szarą kufajkę. Ja się nie przytulam. Patrzę z daleka w te wpatrzone we mnie prostokątne źrenice....czego to natura nie wymyśli, żeby mnie zadziwić!
- a dlaczego nie wypuszcza ich pani na łąkę?
- jak cap się goni, to i smród taki, że sąsiedzi narzekają. Dlatego przynoszę im tu to co lubią najbardziej i siedzą. Niech się ukochają w spokoju. Tydzień i znów je wypuszczę. A capa dalej oddam, bo pożyczony, i dalej będzie miał robotę. Tu zaśmiała się serdecznie.
U ludzi to jakoś prościej. Bez pokrzyw i zamykania się zwykle obywa. I bez smrodu. Ale też nikt nam na siłę męża nie wciska.
Tymczasem w "domu" telefon się urywa (nie zabrałam komórki ze sobą). To Karola. Pudel ozdrowiał i postanowił opuścić już archiwum. W pierwszej chwili reaguję histerycznie, jakby był małym dzieckiem. Ale skoro udało mu się ze swoim nie za dużym rozumkiem dożyć do wieku średniego, to i pewnie dalej pożyje..niech rusza do siebie jeśli taka jego wola...Poza tym- jeśli ma siłę chodzić, znaczy że antybiotyk zadziałał i zdrowieje - 3 dni być może wystarczyły mu, by dojść do siebie.
Pudel zjawił się u mnie dwie godziny po tej rozmowie - musiał iść tu całkiem sprawnym krokiem.
- bo ja nie chciałem tam być. Tam wszyscy mówili do mnie...
I kto to mówi? Facet głodny dialogu, który zaczepia na okrągło ludzi w lesie?
- nie rozumiem?
- bo jak chciałem stać, to oni kazali leżeć. Jak chciałem pić, to jeść dawali. To ja już wolę nie pić i nie jeść!
Teraz rozumiem. Niezależność! Ja na własną prośbę co noc podkładam sobie ręce pod tyłek żeby nie ciągnęło od ziemi. Bo tak wybrałam.
Próbuję przekonać Puda, że ma swój dom i tam powinien ruszyć. On jednak nie chce- nie dojdzie, nie ma siły. Ja też nie mam siły - mam go sobie do śpiwora zabrać na noc, czy pozwolić choremu biedaczkowi spać na zimnie na zewnątrz? Przez cały czas zastanawiam się czy mój kolega naprawdę nie rozumie, czy trochę udaje?
Skoro "nie poradzę" i Pudel musi zostać, to ja postanowiłam zająć się sobą. Poczytałam, poszłam na mały spacer po lesie. Może zrezygnuje z mojego towarzystwa jak zobaczy, że się nim nie interesuję?
Pudel tymczasem rozpalił ognisko i spędził popołudnie na dokładaniu doń patyczków. Wymienialiśmy między sobą jedynie pojedyncze słowa typu "wiatr", "zimno" .
Wieczorem wtulił się w koc od Karoli:
- moja mama robiła mi zawsze rano kaszę manną na mleku. Ugotujesz?
Lekcja asertywności nr. 2...
- nie, nie ugotuję. Gotuję moim dzieciom w domu. Ale teraz mam "wakacje od rzeczywistości" i nie gotuję.
Tego wieczora wyobrażałam sobie, ze nie ugotuję. Jednak wstałam rano, wyszłam z namiotu, popatrzyłam na (okutanego we wszystko co możliwe) zmarzniętego Pudla i czym prędzej pojechałam do Żyro po mleko.
środa, 14 maja 2014
cz.5 Halo, Centrala?
Wracam do Żyrardowa. Do dzieci i po lekarstwa dla Pudla.
Dom...witają mnie cudnie. Przytulają się, całują i żądają opowieści. Choroba Estery to nic poważnego. Piotr spanikował - lekkie zapalenie gardła.
Mój absolutnie tolerancyjny mąż mówi mi, że jeśli czuję w dalszym ciągu "leśną potrzebę" to nie ma sprawy - jemu z kolei służy życie sam na sam z dziećmi. Mają niepowtarzalną okazje zbliżyć się do siebie. Boże, po 15 latach małżeństwa on ciągle mnie zaskakuje. I w dalszym ciągu pozytywnie!
Chłopaki klepią mnie po plecach jak kolegę i mówią, że jestem dzielną matką.
- Wy też synowie jesteście niesamowici. I chyba w całym tym szaleństwie jesteśmy niezwykłą rodziną...
Nie musząc więc dokonywać trudnych wyborów, wybieram....wolność! No dobra, to w ramach tejże wolności czas zająć się moimi "leśnymi" obowiązkami. Nie przychodzi mi do głowy żadne miejsce, gdzie mogłabym umiejscowić Pudla - "bezludne" i ciepłe. Hm...
Dzwonię do Karoliny- ona jako jedna z nielicznych zna temat. I do tego zna w Żyrardowie mnóstwo ludzi. Ale czy miejsca?
- Nie ma wyjścia. Prosta sprawa. Dziś mam dyżur w "Centrali" do 20. Jestem sama. Dawaj tego swojego Pudla do naszego archiwum w piwnicy. Kiedyś było tu przedszkole, mamy po nim pozostałość - taki "pokój Fritzla" dla niegrzecznych dzieci. Bez okien i wentylacji, ale da się wytrzymać. Nawet kibelek tam jest.
Genialna kobieta! "Centrala" - no cóż, nie do końca mogę powiedzieć, co to za miejsce.. W każdym razie z pewnością ciepłe. I z pewnością wśród "archiwów" będzie choraczkowi ciepło!
Jedziemy z Piotrem po Pudla samochodem. Wbrew moim obawom namówienie mojego kolegi na przeprowadzkę w ciepłe, puste miejsce nie jest trudnością. Mam tylko obawy, czy nie narozrabia. Przecież prawie go nie znam..
Do podziemia "Centrali" można dostać się bocznym wejściem przez poziom "0". Karola już czeka na zewnątrz z kluczami i łóżkiem polowym pożyczonym od mamy. Myślałam, że się "mojego" Pudla wystraszy. Ona jednak patrząc na niego skomentowała:
- a myjesz się stary czasami? Nie? To zanim wejdziesz do czystej pościeli będziesz musiał!
Tę noc spędzam w domu. Kąpię się, wymieniam ubrania i z rozkoszą wtulam się w nocy w Piotra.
Rano budzę dzieci, odprowadzam rano Esterę do szkoły i jeszcze na chwilę wpadam do domu - uwielbiam te chwile, gdy dzieci już są w szkole a my możemy się w spokoju napić kawki..
Przed dziewiątą, dzwoni Karola. Pudel ma się dobrze, kolejna partia antybiotyku podana, opatrunek zmieniony. Gorączka jeszcze jest, ale mniejsza. Na śniadanie zjadł 8 kanapek. Znaczy chyba żył będzie...Mogę więc spokojnie udać się do moich sarenek w lesie..
Piękna pogoda. Prawie lato. Wyciągam z namiotu karimatę i jadę rowerem na absolutnie dziką łąkę pełną żółtych jaskrów. Wypatrzyłam ją sobie wczoraj podczas rowerowania. Kładę się i czytam, czytam, czytam. To cudowne, że mogę czytać i nic ani nikt nie przeszkadza - nie ma tu złodziei czasu - komputera i "fejsa". Nie ma pilnych domowych spraw, które powodują, że zawsze trzeba przerwać czytanie już po kilku stronach..
Gorąco, więc rozbieram się. Tak, do naga (już sobie wyobrażam te tłumy wałęsające się po żyrardowskim lesie w poszukiwaniu mojej golizny. Ale to dopiero po opublikowaniu posta, do tego czasu zdążę się ubrać). Próbowaliście kiedyś rozebrać się do naga w środku lasu? Nie? A dlaczego? W prawdziwym lesie (a w takim jestem) nie ma ludzi, nie ma też zboczeńców. Są tylko zwierzęta, ale one nie są zainteresowane golizną. Najpierw dopada mnie lekki wstyd, ale po chwili czuję się naprawdę wolna! Niewielki wiaterek, którego nie czułam w ubraniu teraz lekko chłodzi, trawa obok karimaty łaskocze.... Oczywiście chwilę później biegam już po łące..
Hipiska, dziecko kwiat? Pewnie trochę tak...
Pierwszy raz rozebrałam się żeby pozbyć się obsesyjnego snu..Od zawsze mi się śnił. Ja naga w balii przed domem w Zalesiu. Mam 6 lat i mama mnie kąpie, a cała wieś patrzy. I mimo, że wiem, że mnie nie widzą, to się strasznie wstydzę...
To była skuteczna kuracja. Sen odszedł.
Po południu, gdy wracam do namiotu czeka mnie niespodzianka - moi synowie przywieźli mi obiad!
Jak to możliwe? Harcerz da radę! W domu wypytywali mnie o szczegóły mojej drogi do namiotu, potem szukali śladów. I oto są! Roześmiani i zadowoleni, że mogą być ze mną. Ja też się cieszę, że ich widzę!
Fajne, cudowne te moje chłopaki...Bazio mądry, skupiony, dojrzały. Z talentem zajmuje się dziećmi (jest przybocznym w drużynie zuchowej). Klemi z ogromną wrażliwością i piękną wyobraźnią,. I jak rodzice fruwający w obłokach....
Widziałam też dziś przez moment marynarza. Ale przestraszył się chyba moich synów, bo zawrócił i odjechał nie podjeżdżając nawet bliżej...
Wieczorem sprawdzam, co tam w "Centrali" - wszystko ok. Mama Karoliny przyniosła obiadek, ktoś inny czyste ubranie. Pudel zadowolony z "obsługi". Mogę spać spokojnie...
Gorąco, więc rozbieram się. Tak, do naga (już sobie wyobrażam te tłumy wałęsające się po żyrardowskim lesie w poszukiwaniu mojej golizny. Ale to dopiero po opublikowaniu posta, do tego czasu zdążę się ubrać). Próbowaliście kiedyś rozebrać się do naga w środku lasu? Nie? A dlaczego? W prawdziwym lesie (a w takim jestem) nie ma ludzi, nie ma też zboczeńców. Są tylko zwierzęta, ale one nie są zainteresowane golizną. Najpierw dopada mnie lekki wstyd, ale po chwili czuję się naprawdę wolna! Niewielki wiaterek, którego nie czułam w ubraniu teraz lekko chłodzi, trawa obok karimaty łaskocze.... Oczywiście chwilę później biegam już po łące..
Hipiska, dziecko kwiat? Pewnie trochę tak...
Pierwszy raz rozebrałam się żeby pozbyć się obsesyjnego snu..Od zawsze mi się śnił. Ja naga w balii przed domem w Zalesiu. Mam 6 lat i mama mnie kąpie, a cała wieś patrzy. I mimo, że wiem, że mnie nie widzą, to się strasznie wstydzę...
To była skuteczna kuracja. Sen odszedł.
Po południu, gdy wracam do namiotu czeka mnie niespodzianka - moi synowie przywieźli mi obiad!
Jak to możliwe? Harcerz da radę! W domu wypytywali mnie o szczegóły mojej drogi do namiotu, potem szukali śladów. I oto są! Roześmiani i zadowoleni, że mogą być ze mną. Ja też się cieszę, że ich widzę!
Fajne, cudowne te moje chłopaki...Bazio mądry, skupiony, dojrzały. Z talentem zajmuje się dziećmi (jest przybocznym w drużynie zuchowej). Klemi z ogromną wrażliwością i piękną wyobraźnią,. I jak rodzice fruwający w obłokach....
Widziałam też dziś przez moment marynarza. Ale przestraszył się chyba moich synów, bo zawrócił i odjechał nie podjeżdżając nawet bliżej...
Wieczorem sprawdzam, co tam w "Centrali" - wszystko ok. Mama Karoliny przyniosła obiadek, ktoś inny czyste ubranie. Pudel zadowolony z "obsługi". Mogę spać spokojnie...
niedziela, 11 maja 2014
cz.4 : Odpowiedzialność
Wstaję dużo za wcześnie - budzi mnie mały szary ptaszek (sikorka uboga?) który postanowił swoje pioseneczki (cóż za pokręcona linia melodyczna!) śpiewać akurat koło mojego namiotu.
Zimno, ale pogoda doskonała - po deszczowej nocy piękne bezchmurne niebo..
Szybko ubieram się, zjadam śniadanie i na rower- to nałóg bez którego trudno mi się żyje... Jeszcze tylko karteczka dla Marynarza (na wypadek gdyby zaplanował odwiedziny) i ruszam.
Dziś podróż na pola uprawne- lubię oglądać jak wszystko rośnie. A wiosną tempo wzrostu roślin jest niesamowite...
Na (jeszcze tydzień temu pustych) polach wykiełkowały ziemniaki. Zboża ozime mają już nawet po 30-40 cm, ale zboża jare wciąż wyglądają jak trawka. I pojawiły się cudowne żółcie kwitnącego rzepaku. Czy rzepak jest jadalny? Może można z niego zrobić jakąś sałakę? Próbuję jak smakują kwiaty- obrzydliwie!
Włóczę się po polach i błotach przez kilka godzin. Wracam do namiotu koło południa. Zakradam się cicho, bo ciekawa jestem czy Marynarz przyszedł...
Jest. Siedzi pod namiotem. chyba chwycił "haczyk" - to moja mała zemsta za pokrzywy...
Z daleka słyszę jego monolog:
- proszę Cię wstań.....mogę wejść?
Tak przyznam się teraz do mojej zemsty: na kartce zrobiłam napis "Nie spałam dobrze w nocy. Nie budzić. Nie wchodzić. Czekać aż wstanę"
Dobrze mu tak. Mam nadzieję, że długo tu siedzi.
Wychodzę zza krzaka. Marynarz patrzy wyraźnie skonfundowany na namiot i kartkę, a potem na mnie
- nie ma Cię tam! Okłamałaś mnie!
- to był dowcip. Taki jak te pokrzywy.
Zamilkł. Dopiero po minucie uśmiech pojawił się na jego twarzy. A potem głośny śmiech.
Rozglądam się. Marynarz przyszedł sam.
- a gdzie Pudel?
- Pudel u siebie. Ma chyba gorączkę, bo zimno mu....
O rany, pewnie trzeba i lekarza!
Szybko ruszam z Marynarzem do "kwatery" Pudla. To prawie 15 km stąd. Domek nie wygląda tragicznie - ot pustostan na wsi. Pudel ma tu w miarę czysto. Jakieś resztki mebli- stara szafa ( z rzeczami poprzednich właścicieli), stolik, ze świeczką, lusterko (z rudą babą w środku) Nawet święty obrazek jest. Jest nawet jeden piec, ale nie ma już na dachu komina. I szyb w niektórych oknach też nie ma. Zimno i wilgotno.
Pudel leży w barłogu na starym wiejskim łóżku. Wygląda tak samo jak zwykle (czyli tak, jakby własnie wstał z łóżka). Ale gdy dotykam jego głowy to zdaję sobie sprawę, że faktycznie ma gorączkę.
Lekarz potrzebny. Nie mam co szukać za darmo - dzwonię od razu po płatną domową wizytę.
Za godzinę będzie. Rozglądam się dalej po "mieszkaniu" - gorzej to sobie wyobrażałam...a tu nie cieknie na głowę, jest nawet wiadro z wodą i miska.
Pani Doktor jest zaskoczona miejscem, ale po wyjaśnieniach fachowo podchodzi do sprawy. Sprytnie i w zasadzie bezproblemowo namawia Pudla na badanie. Ogląda ranę ( ta podobno nie jest zła na szczęście), obstukuje i opukuje.
Myślałam, że to ogólna infekcja od rany, tymczasem mamy zapalenie płuc. I antybiotyk.
Na koniec Pani Doktor szepcze:
- chory nie bardzo powinien tu przebywać. Potrzebuje miejsca przynajmniej bez nocnych przymrozków. Dacie radę? Prześlę może Pani listę schronisk dla bezdomnych?
Tak, to chyba jedyne wyjście. Do domu nie zabiorę, bo sama z niego uciekłam. I póki co nie szykuję się na powrót...
Po wyjściu lekarza rozmawiam cicho z Marynarzem..
- ty chyba nie wiesz dlaczego Pudel tu mieszka...Miesiąc temu uciekł ze schroniska. On ucieka z przytułków...nie umie żyć z ludźmi...żadnymi ludźmi. Do mnie też nie przyjdzie...
Wkurzyłam się.
- no to niech sobie marznie!
Mam dosyć kłopotów! Zerwałam sie z domu bo moja głowa już nie wytrzymywała. Kłopoty w pracy, kłopoty w domu. Ciągły młyn, i ta ciągła wielka odpowiedzialność za innych. I chciałam odpocząć. W rezultacie siedzę w jakiejś norze z nowymi niesfornymi podopiecznymi...
No dobra, ale nie mogę zostawić Pudla w takim stanie bo mnie sumienie zje...
- Pudel, pakuj się. Idziesz nocować do Marynarza.
- nigdzie nie pójdę - wycedził przez zęby chory. A ja wiedziałam, ze jeśli będę tę myśl kontynuowała to wybuchnie...
Ta sytuacja mnie chyba przerosła....
Dokładnie w tej sekundzie dzwoni Piotr - Estera jest chora. Wezwał lekarza.
W jednej chwili wiem co robić - moje miejsce jest w domu. Ale wiem, że muszę też zadbać o Pudla....
Zimno, ale pogoda doskonała - po deszczowej nocy piękne bezchmurne niebo..
Szybko ubieram się, zjadam śniadanie i na rower- to nałóg bez którego trudno mi się żyje... Jeszcze tylko karteczka dla Marynarza (na wypadek gdyby zaplanował odwiedziny) i ruszam.
Dziś podróż na pola uprawne- lubię oglądać jak wszystko rośnie. A wiosną tempo wzrostu roślin jest niesamowite...
Na (jeszcze tydzień temu pustych) polach wykiełkowały ziemniaki. Zboża ozime mają już nawet po 30-40 cm, ale zboża jare wciąż wyglądają jak trawka. I pojawiły się cudowne żółcie kwitnącego rzepaku. Czy rzepak jest jadalny? Może można z niego zrobić jakąś sałakę? Próbuję jak smakują kwiaty- obrzydliwie!
Włóczę się po polach i błotach przez kilka godzin. Wracam do namiotu koło południa. Zakradam się cicho, bo ciekawa jestem czy Marynarz przyszedł...
Jest. Siedzi pod namiotem. chyba chwycił "haczyk" - to moja mała zemsta za pokrzywy...
Z daleka słyszę jego monolog:
- proszę Cię wstań.....mogę wejść?
Tak przyznam się teraz do mojej zemsty: na kartce zrobiłam napis "Nie spałam dobrze w nocy. Nie budzić. Nie wchodzić. Czekać aż wstanę"
Dobrze mu tak. Mam nadzieję, że długo tu siedzi.
Wychodzę zza krzaka. Marynarz patrzy wyraźnie skonfundowany na namiot i kartkę, a potem na mnie
- nie ma Cię tam! Okłamałaś mnie!
- to był dowcip. Taki jak te pokrzywy.
Zamilkł. Dopiero po minucie uśmiech pojawił się na jego twarzy. A potem głośny śmiech.
Rozglądam się. Marynarz przyszedł sam.
- a gdzie Pudel?
- Pudel u siebie. Ma chyba gorączkę, bo zimno mu....
O rany, pewnie trzeba i lekarza!
Szybko ruszam z Marynarzem do "kwatery" Pudla. To prawie 15 km stąd. Domek nie wygląda tragicznie - ot pustostan na wsi. Pudel ma tu w miarę czysto. Jakieś resztki mebli- stara szafa ( z rzeczami poprzednich właścicieli), stolik, ze świeczką, lusterko (z rudą babą w środku) Nawet święty obrazek jest. Jest nawet jeden piec, ale nie ma już na dachu komina. I szyb w niektórych oknach też nie ma. Zimno i wilgotno.
Pudel leży w barłogu na starym wiejskim łóżku. Wygląda tak samo jak zwykle (czyli tak, jakby własnie wstał z łóżka). Ale gdy dotykam jego głowy to zdaję sobie sprawę, że faktycznie ma gorączkę.
Lekarz potrzebny. Nie mam co szukać za darmo - dzwonię od razu po płatną domową wizytę.
Za godzinę będzie. Rozglądam się dalej po "mieszkaniu" - gorzej to sobie wyobrażałam...a tu nie cieknie na głowę, jest nawet wiadro z wodą i miska.
Pani Doktor jest zaskoczona miejscem, ale po wyjaśnieniach fachowo podchodzi do sprawy. Sprytnie i w zasadzie bezproblemowo namawia Pudla na badanie. Ogląda ranę ( ta podobno nie jest zła na szczęście), obstukuje i opukuje.
Myślałam, że to ogólna infekcja od rany, tymczasem mamy zapalenie płuc. I antybiotyk.
Na koniec Pani Doktor szepcze:
- chory nie bardzo powinien tu przebywać. Potrzebuje miejsca przynajmniej bez nocnych przymrozków. Dacie radę? Prześlę może Pani listę schronisk dla bezdomnych?
Tak, to chyba jedyne wyjście. Do domu nie zabiorę, bo sama z niego uciekłam. I póki co nie szykuję się na powrót...
Po wyjściu lekarza rozmawiam cicho z Marynarzem..
- ty chyba nie wiesz dlaczego Pudel tu mieszka...Miesiąc temu uciekł ze schroniska. On ucieka z przytułków...nie umie żyć z ludźmi...żadnymi ludźmi. Do mnie też nie przyjdzie...
Wkurzyłam się.
- no to niech sobie marznie!
Mam dosyć kłopotów! Zerwałam sie z domu bo moja głowa już nie wytrzymywała. Kłopoty w pracy, kłopoty w domu. Ciągły młyn, i ta ciągła wielka odpowiedzialność za innych. I chciałam odpocząć. W rezultacie siedzę w jakiejś norze z nowymi niesfornymi podopiecznymi...
No dobra, ale nie mogę zostawić Pudla w takim stanie bo mnie sumienie zje...
- Pudel, pakuj się. Idziesz nocować do Marynarza.
- nigdzie nie pójdę - wycedził przez zęby chory. A ja wiedziałam, ze jeśli będę tę myśl kontynuowała to wybuchnie...
Ta sytuacja mnie chyba przerosła....
Dokładnie w tej sekundzie dzwoni Piotr - Estera jest chora. Wezwał lekarza.
W jednej chwili wiem co robić - moje miejsce jest w domu. Ale wiem, że muszę też zadbać o Pudla....
piątek, 9 maja 2014
cz.3 Noc
Muzyka się skończyła- baterie padły. Szkoda...ale dzięki temu zasypiając mogę słyszeć las - szum drzew i pojedyncze głosy ptaków (czy to słowiki, czy też mutanty, które zawiódł naturalny instynkt?). I poczuć noc. Jak się czuje noc? Większość ludzi słyszy i widzi ją strachem. Ja nie - to raczej cisza, cudowna czerń i esencja zapachów. Ale najwięcej smaków nocy doświadczam chyba poza zmysłami. Mogłabym je określić jedynie słowem "wyciszenie".
Kładę się w moim suchym już śpiworku (wysuszony na sznurku zrobionym ze "znaleźnej" sznurówki Marynarza) i błyskawicznie odpływam....
Mam dość abstrakcyjny sen - niebieskie, bardzo "materialne" powietrze gryzie moje ciało.....
Budzi mnie pieczenie łydek... Co jest? Swędzi mnie chyba każdy kawałek ciała! Mrówki? Pchły? Jakieś obleśne COŚ! Wylatuję z namiotu jak z pożaru..skaczę, wytrząsam, w biegu zdejmuję koszulkę i majtki.
W końcu siadam na moim pieńku i zaczynam szukać śladów na ciele - pełno bąbli, ale sprawcy nie widać.To pewnie zaraza od moich nowych przyjaciół - są tak brudni i śmierdzący, że z pewnością niejeden świerzb ich się trzyma! Zaczynam zastanawiać się, czy wchodzili do mojego namiotu, czego dotykali. Przypominam sobie picie herbaty z jednego kubka. Zaczynam pluć, wyciągam z kieszeni namiotu chusteczki jednorazowe i nerwowo się wycieram. Swędzi dalej, znów biegam.. Debile, brudasy zawszawione! Po cholerę ich wpuściłam do namiotu!? Po co mi oni w ogóle!!!
Dopiero gdy się uspokajam (jakieś 10 minut) wyciagąm latarkę, śpiwór i szukam krwiopijcy....wielkie zielone listki pokrzywy z pewnością nie trafiły do mojego śpiwora same....dowcipnisie!
Emocje opadają...
Kładę się na lodowatej ziemi i płaczę - choroba na którą przed chwilą na moment cierpiałam jest zaraźliwa i nazywa się nietolerancja. Udaję przed sobą, że na nią nie cierpię. Jednak w krytycznych momentach wyłazi ze mnie...
Człowiek może byc wartościowym niezależnie od tego, czy jest mądry czy głupi, pachnący, czy śmierdzący. To co ma nam do zaoferowania jest poza tym....o ile chcemy coś "dostać". A ja przecież chcę- bardzo chcę poznać reguły rządzące jakże innym i brawnym światem Marynarza i Pudla...
Wstyd mi samej przed sobą.
I nagle dostrzegam cudowną chwilę: siedzę naga na pieńku w środku nocy w ciemnym lesie i uczę się tolerancji - czyż to nie piękne?
Dobra, 23.50, idę ponownie spać.
Telefon zrywa mnie pięć minut po zaśnięciu:
- halo, śpisz w tym swoim cholernym lesie?
Karolina. Kobieta z energią nie do ogarnięcia. Poznałyśmy się próbując pracować razem, ale dwa ognie w jednej firmie nie sprawdziły się... Po tym zdarzeniu długi czas nie miałyśmy dobrego kontaktu. Dziś się bardzo lubimy. I chyba inspirujemy wzajemnie do działania.
Karilina jest niesamowita - masę swojej energii podarowuje ludziom. Człowiek-orkiestra. Gdy ją widzę , zawsze ma jakiś nowy plan do zrealizowania. Nie zniechęca jej w tym biurokracja i krzywe spojrzenia..
- no śpię, ale o co chodzi?
- a jakoś tak. Na fejsie nikogo, a pogadałabym...da sie tam do Ciebie jakoś dojechać?
- prawie. Dawaj!
Pół godziny później siedzę z Karolą przy piwku. Księżyc świeci, ogień daje ciepełko, a Karola nawija...Jest trochę hipochondryczką, więc dziś wątek chorobowy dominuje...Ciągle czekam jednak na "to najważniejsze".
- wiesz mam dziś imieniny i pomyślałam, żę jak przyjdę do Ciebie i popierdolę, to Ty o mnie napiszesz. Może być nawet źle, nieważne - i tak ludziska plotkują. Ale jak już zejdę z tego świata na te moje choroby to będzie po mnie przynajmniej jakaś pamiątka.
Prawie posikałam się ze śmiechu.......
Jeśli to jest istotą naszego pobytu na ziemi to proszę bardzo :)
środa, 7 maja 2014
cz.2 : Pudel
Marynarz uśmiechnął się niepewnie na mój widok. Obok niego stał wysoki człowiek z kręconą czupryną. W sumie to mogliby tworzyć parkę - stary niski i prawie łysy Marynarz i ten - młody, duży i kudłaty...
- to mój przyjaciel Pudel...
- cześć Pudel. Nie wiedziałam, że tak masz na imię...
Pudla też znam. Zbiera w lesie śmieci. Żeby sanepid lasu nie zamknął...Taki prosty, dobry, łagodny, człowiek. Oczywiście totalnie odjechany . Podczas moich codziennych rowerowych przejażdżek spotkałam go w lesie kilkakrotnie. Pudel łapczywie szuka kontaktu z ludźmi, ci jednak go zbywają i olewają - ot wariat...Gdy więc tylko znajduję czas dla niego i się zatrzymuję, wynagradza mi to piosenkami. Czasami infantylnymi, czasami sprośnymi. Ale chyba nie widzi między nimi różnicy, bo zwykle tak samo szczerzy do mnie czarne zęby podczas śpiewania..
- przyszliśmy z Pudlem trochę Cię tu urządzić. Wiesz, jakaś toaleta i te sprawy... W końcu kobietą jesteś...
Tak, no jestem. Mam kochanego męża, troje dzieci (które samodzielnie "wypchnęłam" na świat), dwa koty ( tych nie urodziłam, ale też matkuję), psa, trzy rybki i pająka. A nie, pająk nie wytrzymał napięcia i zdechł....
- wiecie co, las duży, strumyk niedaleko, dam sobie radę. Herbaty?
Obydwaj ochoczo pokiwali głowami i natychmiast usiedli. Chyba jednak nie łazienkę robić tu przyszli...
Pijąc gorący napój (cholera, znów mam o jeden kubek za mało) wypytuję "nowego" o życie...
Mieszka w pustostanie, czasami pracuje. Głównie przy pracach porządkowych w ogródkach. Płacą mu za to 30 zł za cały dzień. To majątek - 15 bochenków chleba...
Wyciągam pieczywo, masło ser. Moim gościom ślina cieknie...
- wiesz, wolno zaczął Marynarz, bo ty jesteś światowa, a my głupki. A Pudel ma problem...
O rany, cudze problemy przychodzą do mnie nawet tu....
Pudel podrapał się jak małpa po głowie (no w takiej głowie to z pewnością musi żyć dzikie stado wszy), po czym odwrócił się i spontanicznie zdjął spodnie.
To co zobaczyłam przypominało prześcieradło nieuważnej gospodyni - tuż powyżej pośladków czerwienił się odciśnięty ślad żelazka. Niczym nie zabezpieczona, paskudna, jątrząca się rana.
- Boże, kto Ci to zrobił?
- boli. Do lekarza nie przyjmą, bo nie ubezpieczony. A w aptece wstyd pokazać....i kasy nie mamy. Pomożesz?
To proste. Pomogę..
Pudel podciągnął spodnie i wyluzowany usiadł... Gadaliśmy do wieczora. Życie tych dwóch facetów jest skrajnie różne od mojego. Ale w całym trudzie, jaki muszą wkładać w zwyczajną egzystencję potrafią czerpać pełną radość z drobnych rzeczy, nawet ze znalezionej na drodze sznurówki (była demonstracja). To chyba częściowo gdzieś zagubiłam...
Gdy zaczęło się ściemniać a mój (świeżo kupiony) zapas jedzenia na dwa dni skończył się definitywnie chłopaki odeszli. Umówiliśmy się na jutro pod apteką.
----------
Leje..potwornie leje. W nocy namiot przesiąkł. Mam mokre ubrania, jest mi zimno. I do tego śmierdzę. Najchętniej wróciłabym teraz na moment do domu, wykąpałabym się w wanie z gorącą wodą, zmieniła ubrania....Ale jak wrócę, to już mnie nie puszczą - dzieci wtulą się we mnie i ich miłość pożre moje jestestwo..Wolę więc marznąć...
Piotr dzwonił i pytał, czy nic mi nie trzeba. Udaję, że nic- nie chcę, żeby się o mnie martwił. Pewnie i tak się martwi, ale może mniej...
Ten cieknący namiot, ta wilgoć wszędzie - to właśnie to, co robię dla siebie i co lubię? Żarcie się wczoraj skończyło, ale nawet do sklepu nie chce się jechać. Może Marynarz przyjdzie i przyniesie chleb tak jak obiecał? Ale z nim i jego pamięcią to loteria...
Po trzech godzinach przestało lać. Marynarza nie ma. Biorę moje brudne i mokre rzeczy ( i mnie samą ) i po drodze do Żyro jadę na kąpiel i pranie nad Pisię - małą, urokliwą rzeczkę....Kąpiel nie należy do przyjemnych- woda jest jeszcze przeraźliwie zimna, do tego brudna po deszczu. Ale już "po" zawinięta w ręcznik czuję się oczyszczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie...niczym po chrzcie!
Podoba mi się, że nie mam lusterka - irytuje mnie zawsze. Czuję się młoda, dynamiczna i piękna. A w lustrze często widuję podstarzałą kobietę z potarganą rudą czupryną. To zaskakuje! Teraz... z mojej perspektywy widzę całkiem fajne, zgrabne ciało, które skostniałe po kąpieli marzy o odrobinie ciepła. Chwilunia, napiszę co mam napisać i wskakuję w moje wilgotne ubranie...
Pudel i Marynarz czekają już pod apteką. Kupuję maści na poparzenie, opatrunki i oddaję Pudlowi.
- a nie posmarujesz?
Jedziemy więc znów "do mnie"...Wcześniej zakupy w Lidlu. Ludzie oglądają się za naszą trójką, kobiety mocniej ściskają torebki, ochroniarz nie spuszcza nas na moment z oka.Co jest? - przecież się myłam i czesałam! Ja tak, ale moi przyjaciele niekoniecznie..Do tego Pudel zaczyna śpiewać o cipkach. i nie chce się zamknąć..ale sobie towarzystwo znalazłam...hm, samo się znalazło..
Opatrywanie ran Pudla nie należy do najmilszych czynności. Brudny, śmierdzący i obcy. Ale przy okazji mogę wydobyć informację, co to za pamiątka - kobieta to zrobiła...wiedźma jedna! A może po prostu wariatka jak i sam Pudel.....
Moi koledzy rozgościli się u mnie na dobre. Sami zrobili sobie herbatkę, teraz siedzą i przeglądają moje gazety (5 archiwalnych numerów "Charakterów" - doskonała lektura dla wariata ..)
A ja przyjechałam tu, żeby być sama. Nie potrzebuję kolejnych podopiecznych...muszę być asertywna!
- no dobrze, to teraz chcę pobyć sama. Możecie już odejść? Zobaczymy się pewnie jutro...
Nigdy w życiu nie odważyłabym się na taki tekst rzucony "wprost". Zawsze tylko sugeruję, robię jakieś dziwne wybiegi. A dziś, teraz, wiem, że JA jestem najważniejsza. I szkoda czasu na bezsensowne gierki.
- ok, nie ma sprawy. Do jutra..
Marynarz zerwał się na nogi, pomachał mi uroczo, zabrał swoje narzędzia i obydwaj poszli...
Noc jednak nie była samotna i spokojna.....
cz.1: Marynarz
W pewnym sensie postradałam zmysły. W pewnym sensie. Bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu czuję harmonię. Harmonię w byciu z drzewami, bagnem, trawą, światem. I samą sobą. Doświadczam tego codziennie podczas krótkich nocnych rowerowych eskapad....
Żyrardów jest chyba zbyt mały na pozytywne przyjęcie takiego dziwactwa. Jak więc wieść pójdzie w miasto będą kłopoty. Piotr będzie szalał i codziennie namawiał mnie do powrotu, a znajomi będą patrzyli z dziwnym współczuciem. Ale już nie mogę i nie chcę znosić ciężaru tego świata. Muszę ruszyć w las...
Zdecydowałam się nagle, wieczorem. Wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to wybuchnę...Powiedziałam Piotrowi i dzieciom że na trzy-cztery dni. Tyle zwykle są w stanie wytrzymać beze mnie..Piotr próbował protestować (to miał być rodzinny weekend) ale cóż, w końcu musiał przystać na ten postrzelony pomysł. Z łzami w oczach mnie żegnał.
- Ale wróć, proszę!
Kiedyś wrócę.
Wzięłam naprawdę niewiele rzeczy (spontaniczne pakowanie w 10 minut) i mały namiocik. Czuję, że to być może na dłużej... Podróż, czy ucieczka? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym.
Cały dzień dziś lało i padało. Ale chyba specjalnie na moje powitanie rozchmurzyło się całkowicie... Księżyc cudownie rozświetla moją polankę. Dokładnie 14 kilometrów w linii prostej od domu. Wybrałam ją już kilka dni temu – tu o świcie zwykle pasą się sarny....
Zimno, chyba przymrozek? Tak - kałuża na drodze obok pokryła się cienką skorupką. Papieros. Nie palę nałogowo, a okazjonalnie – to ogromna przyjemność. Nauczyłam się palić jeżdżąc w nocy na rowerze - uwielbiam patrzeć jak dym kłębi się w świetle mojej latarki...
Namiot już stoi, wyciągam z sakwy mój nowy ciepły śpiwór - wreszcie będę miała okazję wypróbować go w ekstremalnych warunkach. Jeszcze herbata, dziś ta z termosu, ale od jutra już taka z ogniska...Kilka spojrzeń na jaskrawy księżyc i cudowne cienie rzucane przez drzewa. Spać...
W nocy zrywa się potężny wiatr i deszcz. Cały namiot pręży się i wygina. Ale póki w nim jestem, nie odfrunie niczym latawiec...
Świt. Nie pada, ale wielkie krople wody ciągle spływają z namiotu przy każdym moim ruchu. Słyszę jakieś ruchy. Trzaski łamanych gałęzi dochodzą do mnie coraz wyraźniej. Pewnie sarny. Ciekawe, czy zauważyły mój szary namiocik. Czy do mnie przywykną....Nie, to nie sarny, słyszę męski głos biadolący coś pod nosem.
- Halo, jest tam kto?
- Jestem, jestem, o co chodzi?
Nie mam w sobie lęku. Nie boję się chyba niczego, strach odszedł ode mnie poprzedniego lata. Wiem, że ludzka agresja jest najczęściej przejawem niepewności i lęku, więc nie ma się czego bać...Otwieram namiot. Zimne powietrze natychmiast wbija się do środka. A wraz z nim głowa mojego gościa. Niezbyt czysta i niezbyt pachnąca głowa...
- niezły kącik. Zwijasz się dziś stąd, czy na dłużej?
Nie wiem co odpowiedzieć.. przecież nie na chwilę, ale jak powiem prawdę, to być może sprowadzi mi tu jutro całą rzeszę bezdomnych..
- jeszcze nie wiem...
- rozumiem. Też czasami mam rozterki...
Znam tego człowieka z widzenia. Poznałam go kilka miesięcy temu w lesie...taki „leśny świr”.
Wychodzę z namiotu. Wszędzie mokro, zimno, paskudnie. Buty natychmiast przemiękają, końcówki nogawek taplają się w mokrej trawie - tu jest..obrzydliwie! Jednak chwilę później mój gość pomaga mi rozpalić ogień, doprowadzić wodę w garnku do wrzenia i zaparzyć herbatę. Robi się przyjemnie...
Mam tylko jeden kubek, muszę więc pić herbatę na spółkę z tym facetem. Trochę się brzydzę widząc jego brudne ubranie i ręce, ale inaczej nie wypada- gość w dom, Bóg w dom...
Mój gość (mów do mnie Marynarz, tak lubię) zbiera w lesie trzydziestocentymetrowe patyczki i układa je w sakwie rowerowej. To jego główne życiowe zajęcie. Dlaczego akurat takiej długości? To oczywiste - takie dobrze wchodzą do sakwy i do pieca...
Marynarz siedzi na mokrej belce i opowiada o sobie, przygodach na morzu i lądzie. Żadnej z opowieści jednak nie kończy – z każdym łykiem herbaty i przerwą w mówieniu rodzi się nowy wątek.
- wiem, wiem, mówię dużo i nie kończę. Wszyscy mi to mówią. Dostałem kiedyś w głowę podczas sztormu, to dlatego. Ale jakbyś została tu na dłużej to pewnie i dokończę. Ale nie mów nikomu, że zbieram te patyki, żeby mnie nie zamknęli.
- dobra, nie powiem. Ale Ty nie mów, że tu jestem!
Czy można zaufać świrowi? A czy „normalnym” ludziom można zaufać?
Marynarz odchodzi. Kanapki już mogę zjeść sama. Jest 8.15. Telefon mówi mi, że się kończy prąd. Nie pomyślałam o tym...trzeba będzie podskoczyć do „cywilizacji” i naładować...
Pakuję wszystkie rzeczy do sakw i zostawiam pod sporym świerkiem – to nie sezon grzybowy, nie powinni ich tu znaleźć. Wsiadam na rower i jadę. Po drodze mijam Marynarza przy „pracy” ( linijka, ołówek, mała piłka do metalu) Pyta po co jadę i gdzie. Zdawkowo odpowiadam, ale prawdę. Tu w lesie, w prawdziwym świecie, musi rządzić prawda.
Może mi telefon naładować u siebie w domu i przynieść. Prąd w domu jeszcze ma... Wręczam więc aparat mojemu „świrowi”. Ten wkłada go do torby między swoje pomierzone patyczki.
- będę przed zmrokiem...
Będzie, albo nie będzie...zobaczymy...
-----------
Znów poranek. Nie ma dziś mrozu? Dziwne – w nocy założyłam na siebie absolutnie wszystko co miałam (łącznie z trzema parami majtek) a i tak zmarzłam.
Kawki z ekspresu by się teraz napiło...Tymczasem trzeba wyjść z namiotu, rozpalić małe ognisko i gotować wodę. Na herbatę. Wpisuję kawę na listę zakupów – w „tamtym” świecie nigdy nie robiłam żadnych list, widać w tym będę porządniejsza.
Wychodzę z namiotu. Mgła. W oddali moje wytęsknione sarny. 7.10. Dzieci pewnie wstają i budzą nieprzytomnego ojca...
Marynarz nie dotarł wczoraj z komórką, a Piotr pewnie się denerwuje moim milczeniem.
Zapalam ognisko, wstawiam wodę.
Jedzie Marynarz... I przeprasza z daleka.
- nie mogłem wczoraj dotrzeć bo mnie śledzili! Dzwonił Twój mąż. Rozmawiałem z nim i mówiłem mu, że wszystko dobrze, żeby się nie denerwował. Że sobie herbatę gotujesz, że rozmawiamy i że jak już "im" ucieknę, to będę u Ciebie...a słyszałaś o tym jak kiedyś miałem taką dziewczynę pod Mszczonowem....
Biedny Piotr....dzwonię do niego szybko i tłumaczę sytuację.
- nie tłumacz, tylko wróć szybko, bo osiwieję.
Jeszcze nie teraz Piotrze...
Dzień upływa mi na bezproduktywnym leżeniu, słuchaniu muzyki (póki nie padło mi jeszcze MP3) i medytacji. W zasadzie trudno nazwać to medytacją – gdy siadam po turecku w lesie natychmiast czuję pewien rodzaj jedności z tym miejscem. I oddaję się tym stanom na długie chwile...Nic mnie nie rozprasza, nie wrzeszczy, nie chce jeść, ani nie zgubiło skarpetek. Zmęczona jestem codziennością – pracą, domem, dziećmi - wreszcie prawdziwie odpoczywam..
Wieczorem jadę sobie na dłuższą przejażdżkę rowerową. Śmieszne, że z perspektywy mojego chwilowego domu małe wioseczki nie są już „zadupiem” a cywilizacją - tu .ludzie maja w domach wodę i prąd. I ciepełko...
Wracając z daleka widzę kręcące się postaci pod moim namiotem. Jedna to z pewnością Marynarz, drugiej jeszcze nie znam...
Subskrybuj:
Posty (Atom)